Przyznać się chcę, że choć moja wiedza muzyczna pewnie przekracza przeciętną, będąc w ciąży kilka nocy poświęciłam czytaniu historii o tym jak to regularne słuchanie tego czy tamtego uczyniło geniuszy z dzieci różnych pań.

Ale dosyć – basta! Ilość dylematów z jakimi radzić sobie musi przyszła mama jest zbyt duża, by poświęcać czas na zastanawianie się co z tym Mozartem? Bo biedna jest ta mama gdy całe życie wcale miłością do Mozarta nie pałała, a teraz siedzi dzielnie i słucha choć godzinkę dziennie… tylko po co?

No bo właściwie jak to z tą muzyką w okresie prenatalnym naprawdę jest?

Na początek trochę danych

Okres prenatalny to czas kształtowania się receptorów muzycznych i pierwszych reakcji sensoryczno-motorycznych na muzykę.

Między 16 a 20 tygodniem życia płodowego rozwija się zmysł słuchu. W 20 tygodniu dziecko słyszy już tak, jak dorosły. Postrzegane są dźwięki o natężeniu powyżej 40 decybeli (40 dB to tyle co szmery w domu) i kształtuje się umiejętność rozpoznawania bodźców akustycznych. Dlatego właśnie uważa się, że głos matki, który słyszy maleństwo będąc w łonie, zna i rozpoznaje jeszcze przed urodzeniem.

Między 5 a 6 miesiącem ciąży płód zaczyna reagować na silne dźwięki pochodzące z otoczenia. Około 7 miesiąca odbiera już bardziej zróżnicowane bodźce akustyczne: zaobserwowano, że od 7 miesiąca ciąży dziecko motorycznie reaguje na muzykę, wykazując przy tym pierwsze preferencje, a od 8 miesiąca reaguje odmiennie na głos matki, ojca i obcych.

Dźwięki towarzyszące dziecku w okresie płodowym, pochodzą przede wszystkim od matki. Dziecko słyszy jej głos, bicie serca, ruchy ciała, pracę organów wewnętrznych. Odgłosy z zewnątrz docierające do maleństwa są przytłumione, szczególnie wysokie częstotliwości, które łagodzone zostają przez płyn owodniowy. Ciało matki działa więc trochę jak filtr niskopasmowy. Dodatkowo płyn owodniowy ułatwia przewodzenie niskich dźwięków, co w praktyce oznacza, że dzieci w okresie prenatalnym preferują barwy instrumentów o niskim rejestrze (np. wiolonczela, kontrabas, fagot) a instrumenty o wysokim rejestrze mogą być w ogóle niesłyszalne. Maleństwo przedkłada więc głos matki nad jakikolwiek inny dźwięk. Ale uwaga. Gdy mama mówi drobne różnice w spółgłoskach i samogłoskach są narażone na zniekształcenia. To ograniczenie nie dotyczy jednak dźwięków o określonej częstotliwości, dlatego ich wyrazistość przyczynia się do większego zainteresowania śpiewem matki niż jej mową. Eksperymenty wykazały, że noworodki uspokajają się podczas prezentowania im tych samych melodii, których słuchały między szóstym a ósmym (w innych badaniach dziewiątym) miesiącem ciąży. W literaturze przedmiotu znaleźć można twierdzenia, że chociaż nie odnaleziono związku między reagowaniem płodu a rozwojem muzykalności po narodzeniu, to śpiew matki oddziałuje korzystnie na rozwój psychiczny i intelektualny dziecka, w tym na inteligencję muzyczną.

Jakie płyną z tego wnioski

  • Śpiewanie maleństwu w brzuszku ma potężną przewagę nad puszczaniem mu muzyki z płyty.
  • Jeśli już mamy chęć zaprezentować dzieciątku jakieś nagranie należy pamiętać, że dziecko znacznie lepiej słyszy muzykę o niskich częstotliwościach, preferuje więc instrumenty o niskim rejestrze.
  • Mówienie czy śpiewanie nienarodzonemu dziecku przed 16 tygodniem ciąży mija się z celem.
  • Nie ma żadnych wiarygodnych przesłanek ku temu, by sądzić, że muzyka puszczana dziecku wpłynie na jego inteligencję (nie ważne czy jest to Mozart czy Black Sabbath)
  • Nie należy liczyć na to, że nasze działania zrobią z dziecka geniusza, ale
  • WARTO śpiewać maleństwu często i bez przejmowania się tekstem, czy własnym talentem muzycznym.

Moja historia

Ale, ale! Zanim do niektórych rzeczy doszłam,, kiedy po raz pierwszy byłam w ciąży, sama miałam taki pomysł, że sprawdzę na sobie i swoim dziecku tę „legendę” o tym, jak to mama słuchała czegoś całą ciążę, a potem dziecko po urodzeniu to znało/lubiło czy coś tam.
Wybrałam kilka dosyć osobliwych pozycji, które rzecz jasna miały przede wszystkim mnie sprawiać przyjemność (bo na tyle już byłam świadoma) i słuchałam je, podśpiewując przez całą ciążę. Między innymi przesłuchiwałam namiętnie utwór na chór, polskiego renesansowego (!) kompozytora – Wacława z Szamotuł, pt. Już się zmierzcha.

Posłuchacie i pewnie stwierdzicie, że „dziwny wybór” – ale wiecie – mama kompozytorka…
Do szpitala poszłam przygotowana: ze zgraną na komórkę playlistą. Nie wiem co mi się wydawało, że ta playlista ma zdziałać;) Więc leżę w szpitalu po porodzie i pamiętam taki moment w którym mój maluch płakał, a ja już nie wiedziałam o co może chodzić – przewinięty, nakarmiony – co jeszcze? A ja taka zielona, sestresowana, bez grama wiary w siebie i w to, że się nadaję. W trzeciej dobie po porodzie, z perspektywą zostania w szpitalu na tydzień, z komplikacjami, sama z dzieckiem w sali, w środku nocy z kosmiczną huśtawką hormonalną – popłakałam się rzecz jasna razem z malcem i wtedy mi się przypomniało.
Puściłam z tej komóreczki Już się zmierzcha i to się naprawdę wydarzyło. Uspokoiliśmy się! Obydwoje! Odłożyłam go do tego pudełka plastikowego (teraz wzięłabym go w objęcia u siebie w łóżku, ale wtedy wydawało mi się, że „nie wolno”🤦‍♀️zapętliłam ten utwór i tak leżeliśmy zasłuchani.
I wcale nie wiem czy to TEN utwór, czy to DLATEGO, ale wiem jedno – kiedy tak płakałam i słuchałam tego utworu to pomyślałam: „Dziewczyno! Dziewięć miesięcy nosiłaś go pod swoim sercem, Ty, nie kto inny! Myślałaś nawet o takich „pierdołach” jak ta jakich piosenek słuchać, żeby mu dobrze było! Jeśli ktoś tu jest kompetentny i gotowy, żeby się tym Skarbem zaopiekować to jesteś to Ty!” – uspokoiłam się ja, uspokoił się i on.

Utwór ten bardzo wszystkim polecam, choć z perspektywy czasu uważam, że nie jest najlepszy na czas baby bluesa.

Czego słuchaliście Wy?

Bibliografia:

M. Manturzewska, B. Kamińska, Rozwój muzyczny człowieka W: Wybrane zagadnienia z psychologii muzyki, M. Manturzewska i H. Kotarska (red.), Warszawa 1990

Pewnie niejednokrotnie zatrzymaliście się w sklepie z płytami przed tą całkiem pokaźną szafą z kołysankami. Od Mozarta, poprzez relaksacyjne aborygeńskie zaśpiewy, aż do białego szumu i innych cudów stworzonych do tego, by nasze dzieci zasypiały i spały jak anioły. I bez wątpienia płyta taka czarować będzie dziecko swą usypiającą mocą, ale nie zapominajmy, że my sami, także nie pozostajemy w tej dziedzinie bezsilni.

Śpiewanie kołysanek jest jedną najstarszych, najbardziej naturalnych i moim zdaniem, najpiękniejszych form interakcji pomiędzy rodzicem i dzieckiem.

Głos rodzica ma moc rozweselić i dodać otuchy dziecku kiedy jest smutne, a gdy potrzeba ukoić i ukołysać zmęczone dziecię do snu. To uczucie bezpieczeństwa, ciepła i więzi z rodzicem nie tylko tworzy fundament, na którym buduje się pełną przywiązania i bliskości relacja, ale jest według mnie jednym z najcenniejszych darów, jaki możemy dziecku w ogóle dać.

Niezależnie od tego czy będziesz nucić, mruczeć czy śpiewać, wszyscy potrafimy tworzyć muzykę! Bo nie chodzi tutaj o melodię czy tekst piosenki, ale o samą interakcję: głos, dotyk, kontakt wzrokowy. Kołysanka nie służy też tylko temu, by uśpić dziecko. Praktykowana regularnie prowadzi do ogromnych korzyści także w innych obszarach.

  1. Twoje dziecko ma wtedy okazję do ćwiczenia aktywnego słuchania (a w dzisiejszych czasach to taka rzadka umiejętność!)
  2. Kołysanki, śpiewane każdego dnia, pomagają zbudować przewidywalną „rutynę senną”, prowadzącą do tego, że dziecko zasypia szybciej i śpi lepiej.
  3. Wyniki badań przeprowadzonych przez Uniwersytet w Roehampton oraz GOSH (Great Ormond Street Hospital) opublikowane w piśmie Psychologia Muzyki (Psychology of Music) wskazują także, że grupa dziecięcych pacjentów w szpitalu doświadczyła obniżenia pulsu, poziomu niepokoju oraz odczuwania bólu (!) po tym jak śpiewano im kołysanki.
  4. Kołysanki tworzą ten wyjątkowy intymny moment więzi pomiędzy rodzicem/opiekunem a dzieckiem, który buduje w dziecku poczucie bezpieczeństwa i wyrabia w nim umiejętność relaksowania się.

Oto więc kilka wskazówek jak z kołysanek wyciągnąć to co najlepsze:

Wprowadź kołysankę do codziennej rutyny.

Traktuj czas i czynności związane z kładzeniem dziecka spać (lub na drzemkę) jak Wasz wspólny rytuał. Jego stałym elementem niech będzie właśnie kołysanka. Wystarczy, że poświęcisz na śpiewanie 5 minut.

Nie skupiaj się na słowach ani swoich umiejętnościach wokalnych.

Słowa mogą być bez sensu, a melodia śpiewana nieczysto. Możesz wykorzystać imię dziecka lub wyśpiewywać czułe słówka. Śpiewaj, nuć, mrucz. To naprawdę nie ma znaczenia! To „kołyszące brzmienie” oraz ciepło bliskości i bezpieczeństwa sprawiają, że kołysanki działają. Jeśli Twoje opory przed śpiewaniem a capella są naprawdę duże, wykorzystaj płytę CD, puść ją jednak bardzo cicho, w tle i śpiewaj z nią.

Rozkoszuj się chwilą.

Podczas śpiewania przytulaj dziecko siedząc w bujanym fotelu lub stojąc i kołysząc się do muzyki. Doprowadź do momentu w którym Twój umysł „oczyszcza się” i ciesz się tym przytulnym, cudownym momentem gdy Ty, Twoje dziecko i muzyka stajecie się jednym. (Brzmi w sposób egzaltowany, ale tak naprawdę się dzieje!)

Gdy Twoje dziecko jest już starsze używaj w ciągu dnia także innych, piosenek, rytmiczanek i muzycznych zabaw jako sposób na wspólną zabawę, rozwój i budowanie bliskości, ale nigdy nie zapominaj o kołysankach. Są przydatne i odpowiednie na każdym etapie rozwoju!

A teraz przyznajcie się, czy wiedząc to wszystko nie macie ochoty chwycić dziecka w objęcia i zacząć śpiewać?