Dziś będzie kosmicznie! Absolutnie nie z tego świata. Nie dość, że nie będzie o muzyce, to jeszcze się ubrudzę (i to solidnie, naprawdę solidnie!). Wiem, wiem, też macie na to ochotę, więc… zróbmy sobie KOSMOS! I to dosłownie. Zapraszam do mojego kosmodromu.

Po co mi ten kosmos? 

Jeśli ktoś z Was zadaje sobie takie pytanie, to… chyba nie czytał jeszcze mojej książki “Wychowanie przez sztukę”. Pomijając już ten najbardziej oczywisty z oczywistych faktów, czyli: kosmos jest super, to heloł – kto by się nie chciał budzić i patrzeć na gwiazdy (nawet, gdy za oknem południe i pieje kogut)? Ja bym chciała. Moi chłopcy też chcieli, więc mają – zrobiłam im kosmos w pokoju.

Czego potrzebujecie, by mieć własny kosmos?

Ściana to podstawa. Najlepiej w duecie z sufitem, wiadomo. Bez tego ani rusz. A gdy już macie powierzchnię, na której za parę godzin otworzycie własny kosmiczny portal, to zostają Wam tylko:

  1. Farby (u mnie: 3 odcienie błękitu i czarny – good home z Castoramy)
  2. Pędzle: 2 szersze do malowania ściany, 1 wąski do rozrzucania gwiazd 
  3. Wałek (noooo, powiem Wam, że jednak się przydał, chociaż używałam głównie pędzli)

I już. O folii zabezpieczającej, drabinie i innych takich nie mówię, bo to standardy.

Co musicie wiedzieć

Czy przy tym się chlapie? O taaaaaak, chlapie się cholernie. 

Czy warto? Bardzo, BARDZO warto.

Czy Twój kosmos będzie taki sam jak mój? Nie. I to jest piękne! 

Koniec zachęcania, nadszedł czas oglądania. Tutaj macie film, a pod nim – kilka zdjęć z mojego Insta, na których zdradzam dodatkowo, co zrobić, by w Waszym kosmosie zaświecił księżyc.

Niech stanie się księżyc

To nie tak, że ciągle mi mało, ale jeśli mam kosmos i mogę mieć księżyc, to sami wiecie – nie ma takiej siły, która mnie powstrzyma. Wyszło chyba fajnie, nie?

Mnie się podoba, więc wrzucę jeszcze jedno fotko:

I na koniec jeszcze inna perspektywa:

Mam nadzieję, że Wam również kosmicznie się podobało. To co, zrobicie sobie własny kosmos? 🙂

Bzzzzziuuum! Nie, to nie było ultraszybkie krakowskie metro. Jeśli mam być szczera, to nie było to nawet ultrawolne krakowskie metro, bo… najzwyczajniej w świecie w Krakowie metra nie mamy. Mówi się trudno. Ale pomyślałam sobie, że jeśli nie ma metra w Krakowie, to opowiem Wam dziś o metrum w krakowiaku. Takie szaleństwo!

O co chodzi z tym metrum? 

Nie ma tu wielkiej filozofii. Metrum pokazuje nam po prostu, gdzie jest akcent. Większość utworów dla dzieci ma metrum 2/4, dlatego stworzenie bogatego środowiska muzycznego (dla siebie czy dla dziecka), może wydawać się trudne. Ale: oto jestem! Przychodzę do Was z listą piosenek o nietypowych metrach (oraz wartościowymi Śpiewnikami Pomelody), byście mogli zasmakować różnorodności muzycznej, rozsmakować się w niej i nieść ten muzyczny kaganek w świat.

Zdradzę Wam też sekret: Filip uwielbia 4/4, jak gra w ¾ to umiera. Zresztą, sam Wam o tym powie w tym filmie. Tak, tak, pogadamy też o metrum w krakowiaku, nie martwcie się. Dlatego – do oglądania marsz (w metrum 2/4 lub 4/4, ale to na pewno wiecie!). Film macie poniżej, a jeszcze niżej (jestem świetna w mapowaniu przestrzeni swojego wpisu, co nie?) zostawiam Wam listę piosenek o nietypowych metrach.

Lista piosenek o nietypowych metrach 

Jakimi piosenkami zaskoczyłam panów w odcinku? Wszystkie tytuły zostawiam Wam poniżej:

  1. Mission Imposible
  2.  Adje Jano – Nigel Kennedy&Kroke
  3. Unsquare Dance – Dave Brubeck Quartet
  4. Czajkowski – Symfonia nr.6, cześć 2: Allegro con grazia
  5. Sting – I hung my Head
  6. Radiohead – Pyramid Song

A Wy czego dzisiaj słuchacie?

Pomysły na malowanie z najmłodszymi 2

Tak, malować można z zupełnym maluchem. Takim, że wiecie: rok czy 8 miesięcy i dopiero siada. Niesamowite? Odkrywcze? Zaskakujące? Wcale nie. Po prostu, trzeba się przełamać, może lekko zainspirować, podpatrzeć, jak robią to inni… Dlatego właśnie przychodzę do Was z konkretem: 3 sposobami na to, jak malować z bardzo małym dzieckiem. Bo się da. Można. A ile zabawy jest przy tym! Poczujecie to sami. Zapinajcie pasy – jedziemy!

Pomysły na malowanie z najmłodszymi

Zanim zaczniemy…

Muszę Wam oczywiście powiedzieć, (bo: wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc zadbam o Wasze “żołądki” już teraz 😉 ), że ciężarówkę konkretnych tipów i przepisów z dokładną listą niezbędnych elementów do codziennego wychowywania estetycznego, daję w książce “Wychowanie przez sztukę”. Tam znajdziecie info, co i jak dla małych, większych, dla tych całkiem dużych, słowem: nie da się ukryć, że warto.

Jak to się robi – 3 sposoby na malowanie z maluchem

Ale wróćmy do tematu. Kiedy mówię ludziom, że z rocznym dzieckiem można śmiało malować farbami, zazwyczaj spotykam się z wielkimi wybałuszonymi oczami i pełnym trwogi: ALE PRZECIEŻ DO BUZI! Tak, tak, wszyscy wiemy, że małe dzieci wkładają do buzi, co popadnie, ale serio, da się to obejść. Spokojnie, rodzicu, to tylko malowanie! 

I to na 3 świetne sposoby:

  1. Malowanie czymś innym niż pędzel (i tu spoiler: genialny grzebień przyniosłam na tę okazję!)
  2. Malowanie “pieczątkami”, ale takie, do którego nie trzeba obierać ziemniaków (wiem, że za to na pewno docenicie ten pomysł)
  3. Malowanie – odkrywanie, czyli, jak to zrobić, by maluchowi chciało się ćwiczyć rączkę i machać nim po kartce

Takie rzeczy właśnie. Dodam tylko, że wszystkie potrzebne elementy do każdej z tych 3 zabaw, macie zapewne w domu, więc możecie się tak bawić z maluchem jeszcze dziś. I że na końcu filmu opowiadam o żalach, które powieszę na ścianie w specjalnym pokoju, więc… Oglądajcie!

Jak to u mnie wygląda w praktyce?

Zakładam, że w tym momencie jesteście już po obejrzeniu filmu na YT. Pewnie niektórzy z Was myślą: “Eeeeee, pogadała, poopowiadała, ciekawe, czy sama tak robi”. Otóż: robię. Ba, uwielbiam to i chwalę się tym nawet na moim Instagramie (serio, totalnie uważam, że dziecięca twórczość absolutnie na to zasługuje). 

Dlatego nasze malowanki możecie zobaczyć chociażby tu:

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Anna Weber (@annavonweber)

i tu:

A tu jeszcze zanim zamieszkaliśmy w domu:

i jeszcze tu:

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Anna Weber (@annavonweber)

Wychowanie przez sztukę jest proste. Dzieci noszą w sobie potrzebę ekspresji, wystarczy dać im tylko możliwość na jej pokazanie. Bogate środowisko estetyczne we własnych 4 ścianach buduje się od takich małych rzeczy, jak malowanie klockiem czy grzebieniem. Czy to nie cudowne? 

Pssst! Jeśli nie masz dzieci, ale też chcesz zacząć malować i nie wiesz jak, czym, w którą stronę – polecam Ci mój film Malowanie dla dorosłych. 

Znacie film Kieślowskiego, „Podwójne życie Weroniki” ?

To historia dwóch dziewczyn – Polki Weroniki i Francuzki Veronique, które są swoimi sobowtórami, żyjącymi równolegle w tym samym czasie, ale jednak w oddzielnych światach. Światach postrzegania, bo każda inaczej odbiera rzeczywistość. Weronika wierzy w drugą stronę lustra, nosi ze sobą ładne magiczne przedmioty i jest marzycielką, patrzącą na wszystko dookoła własnymi filtrami, które sama sobie tworzy w wyobraźni; widzi więc więcej, przez co jej życie jest bogatsze. Veronique natomiast odbiera rzeczywistość lakonicznie, nie dostrzega niezwykłości, nie zagląda w głąb siebie, nie ma większych pragnień, bo z oczywistością przyjmuje to, co ma dla niej los. 

anna weber blog

Na początku filmu, w scenie z dzieciństwa, ich matki pokazują im świat. Weronice mama pokazuje wieczorem gwiazdy na niebie, używając metafor i fantazjując, że dziewczynka może ich sięgać kiedy tylko zapragnie. A małej Veronique z Francji, mama – pokazując liście na drzewach – opowiada jedynie o rzeczywistym ich kolorze i kształcie.  Te bodźce stanowiły potem o tym, że jedna stała się kolorową romantyczką, a druga odbierała świat czarno – białymi filtrami.

Szczególny sposób, w jaki pokazujemy dzieciom wszystko dookoła, to wychowanie estetyczne. Możemy pokazać im świat takim, jaki faktycznie jest i na tym poprzestać, ale jeśli dodatkowo damy im alternatywę wszystkiego pewną przemyślaną drogą, z pewnością zaowocuje to tym, że ich współudział z rzeczywistością będzie twórczy i szczęśliwy.

wychowanie przez sztukę

Filozofia wychowania estetycznego

Możemy wymyślić swoją filozofię wychowania estetycznego, na którą będą składać się spójne wartości, które chcemy przekazać dziecku. Może to być np. słuchanie śpiewu ptaków w ciszy, czytanie ładnie brzmiących słów, bywanie w ciekawych nietypowych miejscach, czytanie poezji, otaczanie się przemyślanymi kolorami i formami, malowanie chmur na różowo i porównywanie ich do waty cukrowej… 

jak nie zabić wyobraźni dziecka

Niezbędny jest też kontakt ze sztuką, bo to alternatywna wizja świata powstała z czyichś emocji, więc wyzwala też nasze przeżycia. Jest wolna, więc daje nam wszystko to, o czym sobie zamarzymy. Dzieci w zetknięciu z twórczością uczą się przeżywać jej piękno, stają się wrażliwsze.  Mają poczucie wyzwolenia z narzuconej im rzeczywistości, wychodzą poza schematy, mają w sobie więcej ekspresji. Są bardziej świadome siebie, uczą się kreować swój świat, budują osobowość. 

Warto też zwrócić uwagę na dziecięce postrzeganie rzeczywistości, trochę różniące się od naszego, i od tego właśnie wyjść. 

jak nie zabić wyobraźni dziecka 3

Jak dziecko postrzega świat?

Dziecięcą percepcję charakteryzuje w dużej mierze myślenie animistyczne, które trwa do około szóstego roku życia i zakłada wiarę w magiczne moce rzeczy nieożywionych. Dzieci wierzą, że drzewa – mając świadomość – mogą mówić, spać i poruszać się tak jak one. Miła bajkowa percepcja, niezbędna do rozwoju osobowości i świata emocjonalnego. Możemy to wykorzystać, aby jeszcze bardziej pogłębić poznawanie przez nie świata, dając im właśnie magię. Nie bójmy się bawić w elfy, wróżki, krasnoludki, latające dywany i magiczne różdżki, w które wtedy wierzą, bo przeżycia, których doświadczamy za pomocą wyobraźni zostawiają w nas takie same emocje, jakbyśmy przeżyli je naprawdę. 

jak nie zabić wyobraźni dziecka2

Wszystkie twory, myśli, kosmiczne historie zrodzone z wyobraźni to coś, do czego dzieci intuicyjnie lgną poprzez swoją otwartość i elastyczność w pojmowaniu świata. Fantazjujmy dużo, rozmawiajmy o snach i marzeniach, oddzielając jednak wyobraźnię od tego, co naprawdę. Wyobraźnia niech będzie filtrem do zabawy, do tworzenia, do pomysłów, które przeniesiemy do życia realnego. Dzieci ze swoją ultraintuicją same będą potrafiły rozgraniczać te dwa wymiary, bawiąc się nimi jednocześnie. 

Autorką wpisu jest Paulina Gryc (ur. 1981) – niania od piętnastu lat. Autorka strony „MIMINKO – o wyobraźni dziecka”. Patrzy na rzeczywistość obrazkami. Lubi sztukę i dziecięcą wyobraźnię. Z pasją pokazuje dzieciom świat z nieco innej strony – alternatywny i barwniejszy.

Choć prawdopodobnie nie obcy jest Wam mój szalony entuzjazm w stosunku do instrumentów, wykonanych własnoręcznie, a mój blog obfituje w przepisy na takowe, to istnieje jeszcze inna sprytna droga: kupić tanie i dobre gotowe instrumenty. Można oczywiście kupić także drogie lub słabe… lub też drogie i słabe (co zdarza się mam wrażenie najczęściej), ale takiej opcji nie rozważamy 🙂

Proponuję Wam więc kilka instrumentów, które naprawdę kupić warto (a które nie spustoszą portfela!) zgrupowanych w kategorie wiekowe, cenowe i sklepowe. Wpis ten wynika z wielu lat doświadczeń ze sklepami i zakupu setek lub nawet tysięcy już instrumentów.

Jeśli cena nie jest kwestią najważniejszą, ale chętnie dowiecie się jaki instrument kupić dziecku w jakim wieku i po co to robić lub szukać inspiracji w „instrumentowym temacie” to zapraszam tu.

A jeśli macie ochotę posłuchać jak poniższe instrumenty brzmią obejrzyjcie ten filmik → https://www.youtube.com/watch?v=hJBX-KlJNsI

Tymczasem przystępujemy do zasad wstępnych i moim zdaniem kluczowych dla sprytnego finansowo podejścia do zagadnienia kupowania instrumentów dla maluchów:

Nigdy nie kupuj zestawów!

Jeśli nie chcesz koszmarnie przepłacić i dostać jednego może znośnego i kilku „bezsensownych” instrumentów to nie kupuj w zestawach – no chyba że chcesz, to kupuj

Nie kupuj w sklepach z zabawkami

Od tej reguły są pewnie wyjątki – wiadomo. Niektóre z zabawkowych sklepów mogą mieć w ofercie sprawdzone marki produkujące czasem „przy okazji” taże pare instrumentów (np.:  GOKI, BIGJIGS, PLAN TOY, PINTOY), ale w większości skończy się to katastrofą – wściekle kolorowym, ale nie brzmiącym instrumentem czy grającą plastikową zabawką w zdecydowanie zawyżonej cenie.

Tu warto zwrócić uwagę na istotę problemu – to właśnie producenci zabawek mają takie atesty, które pozwalają im napisać, że przedmiot ten używać może dziecko 0+, 1+ itd. W przypadku instrumentów producent zabezpiecza się pisząc, że jest to produkt dla dziecka powyżej 3 roku życia. I często właśnie to jest powodem dla którego płacimy za coś co zabija wyglądem, nie brzmi jak jakikolwiek instrument i kosztuje krocie. Dlatego moja propozycja to sprawą się nie przejmować i kupować prawdziwe instrumenty, samemu uznając co jest dla dziecka bezpieczne a co nie.

Instrumenty nie muszą być firmowe

Jeśli nie chcesz przepłacać to zdecyduj się na tamburyno, bębenek czy marakasy bez wyrzeźbionego logo marki. Poniżej sugeruję Wam instrumenty co do których nie dostrzeglibyście różnicy w brzmieniu produktu markowego i niemarkowego

PODZIAŁ ZE WZGLĘDU NA WIEK

Poniżej moje propozycje na podstawowe zestawy dostosowane do wieku, a więc i możliwości motorycznych dziecka, natomiast znacznie więcej na ten temat znajdziecie we wpisie o Pomysłach na prezenty.

Maluszki do 12 miesięcy

Wiadomo, że gdy patrzymy na sprawę kontaktu malucha z instrumentem to możemy obrać dwa kierunki.

1. Rodzic grający dziecku – wtedy rzecz jasna można zacząć od pierwszych dni i wykorzystywać absolutnie każdy instrument jaki wpadnie nam w ręce.

2. Dziecko grające samo. Tutaj dobrze sprawdzają się więc instrumenty małe i łatwie do chwycenia takie jak: malutkie marakasy lub jajko grzechotka oraz plastikowy tulipan

Maluchy powyżej roczku do 2 lat

Tutaj – w odpowiedzi na potrzebę walenia w coś, doskonale sprawdzi się bębenek lub tamburyno (albo po prostu jedno i drugie jednocześnie). Potrząsanie jest jak najbardziej dalej w cenie więc do podstawowych marakasów (w tym przypadku już nieco większych) warto dorzucić coś o zupełnie innym, metalicznym, wręcz magicznym brzmieniu, przypominającym zaprzęg reniferów św. Mikołaja. Mowa o janczarach. Naprawdę fajnym instrumentem w tym wieku są także kastaniety. Niesamowicie rozwijają motorykę małą i często występują w uroczych kształtach co sprawia, że bardzo łatwo wykorzystać je do innych, nie tylko muzycznych zabaw.

Dzieci w wieku przedszkolnym

Tutaj inspiracji znajdziecie już co nie miara, natomiast jeśli chodzi o instrumenty z dolnej półki cenowej to hitem w tym wieku będzie trójkąt i tonblok lub guiro. Jest naprawdę wiele sposobów wydobywania dźwięku z tych instrumentów, a dodatkowo są takie nietuzinkowe w swoim brzmieniu i rozwijające wyobraźnię. Podstawowym zestawem dla dziecka w wieku przedszkolnym byłby według mnie taki, który zawiera tamburyno, trójkąt, tonblok i pewnie dzwonki, ale dobre dzwonki nie występują niestety w cenach poniżej 20 zł.

PODZIAŁ ZE WZGLĘDU CENĘ

Moje lata doświadczeń doprowadziły mnie głównie do Allegro. Jednak myślę, że bez sensu, żebym podawała Wam konkretnych sprzedawców – dostępność produktów zmienia się, linki wygasają, wiecie jak to jest. Natomiast podaję nazwy, pod którymi znajdziecie instrumenty o których mowa.

Instrumenty do 10 zł

Janczary – (janczary z drewnianym uchwytem – ok. 6 zł)

Plastikowy dzwoneczek (dzwoneczek tulipan – ok. 3 zł)

Jajka plastikowe (jajko shaker ok. 4 zł)

Kastaniety drewniane (kastaniety zwierzaki: biedronka, żabka, kaczka – ok. 6 zł)

Marakasy drewniane (duże 20 cm ok. 6 zł, małe 13 cm ok. 3 zł)

Instrumenty do 20 zł

Tamburyno/bębenek drewniany (tamburyno bębenek drewniany 2w1 – ok. 14 zł)

Inne instrumenty, na które warto zwrócić uwagę, to:

Trójkąt

Guiro

Podwójny tonblok

Jingle pałeczka

 

Podsumowując:

Wiadomo, że im więcej tym lepiej. Wiadomo, że fajnie byłoby mieć więcej sztuk i muzykować całą rodziną i z przyjaciółmi, ALE mam nadzieję, że wpis ten okazał się pomocny w stworzeniu takiej podstawy, która zapewni Waszym dzieciom swobodny dostęp do instrumentów, a Was nie puści z torbami. Jeśli tak właśnie było to podeślijcie rodzicowi, któremu może się przydać i tym sposobem dołóżcie swoją cegiełkę do promowania aktywnego muzykowania z dzieciakami (co bym się nie czuła taka osamotniona w tej walce;))

 

A jeśli finansowo nawet taki okrojony zbiór instrumentów jest czymś na co teraz nie możecie sobie pozwolić, to przypominam, że fantastyczne brzmienia można uzyskać za grosze!

Z reguły mamy w domu dzwonki i mówimy na nie “cymbałki”, bo jakże by inaczej 😉 

O tym jaka jest różnica pomiędzy dzwonkami, cymbałami, a co to jest marimba, ksylofon i wibrafon, czyli instrumentami z grupy idiofonów niebawem na blogu. W końcu przychodzi taki moment, że zaczynamy się zastanawiać po co my je w ogóle mamy? Dziecko miało się umuzykalniać, miało być wychowanie przez sztukę, tylko trochę nie wiadomo jak.

Dzieci uwielbiają “naparzać” w co popadnie, więc bębenek i dzwonki są takie naturalne. 

Dostępne na rynku dzwonki, to dzwonki diatoniczne (często kolorowe) oraz chromatyczne, czyli takie popularne “białe i czarne”.

Dzwonki diatoniczne
Dzwonki chromatyczne

Najprościej będzie grać nam na skali (szczególnie na takiej, która ma mniej niż 8 dźwięków), bo łatwo się improwizuje i dźwięki po prostu do siebie pasują. Pierwotną skalą znaną w każdej kulturze jest pentatonika, a na dzwonkach chromatycznych są to górne sztabki.

Jak to zrobić, żeby było miło dla ucha?

Najlepiej podzielić się górnymi dzwonkami. Jedna osoba na kilku (np. pierwsze cztery)  wymyśla i gra w tempie wzór rytmiczno-melodyczny, który powtarzany tworzy ostinato. W tym czasie (i tym samym tempie!) druga osoba gra na pozostałych już bardziej swobodnie rytmicznie przebiegi. W zależności od wieku dziecka, jego muzykowanie będzie różnie wyglądać i to jest ok! 

Drugą rzeczą, która wymaga trochę wczucia się i artystycznego wyrazu jest naśladowanie stylu tintinnabuli, który stworzył Arvo Pärt – estoński kompozytor muzyki współczesnej (możecie znać go z utworów wykorzystywanych w filmach). Tintinnabuli charakteryzuje się długim wybrzmiewaniem, tak jak uderzony dzwonek i ciekawym współbrzmieniem na poziomie harmonicznym. O czym dokładnie mówię możecie posłuchać tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=TzIZPZN5K60

https://www.youtube.com/watch?v=TJ6Mzvh3XCc

Zachęcam serdecznie do wspólnego muzykowania, improwizacji i swobody 🙂

O tym dlaczego w ogóle zacząć wychowywanie przez sztukę, oraz bardzo rozlegle o tym jak to dokładnie zrobić napisałam właśnie całą książkę (można zobaczyć tutaj), a ten wpis ma tylko lekko Was zainspirować.

Mamy w domu maluszka, 10 miesięcy, półtora roku – te klimaty. Wiemy już jak ogromną wartość wnosi obcowanie ze sztuką i przymierzamy się do tematu wprowadzenia jej elementów do naszego życia. 

Od czego zacząć? Jak to sobie zorganizować? 

Dziś o tym.

Praktycznie. 

W szczególności jednak skupiam się na aktywnym tworzeniu. 

O wprowadzeniu do odbierania sztuki innym razem. 

Rodzic jest najważniejszy

Tak. Właśnie rodzic. Bo jak on się zniechęci, to już pozamiatane. Dlatego proponuję tu podejście wymagające jak najmniej przygotowań, sprzątania i kosztów. Pewnie, że można by kreatywniej, z większym rozmachem czy coś. Ale względny komfort rodzica w tym wszystkim to rzecz najważniejsza, bo dziecko będzie lubiło to, co będzie wprawiało Was oboje (i rodzica i dziecko) w dobry nastrój, większe znaczenia ma tu więc dobra atmosfera jaką budujecie niż sam efekt końcowy. Rola rodzica nie sprowadza się do przygotowania farb i posprzątania stołu lub kupienia instrumentów. Jeśli chcesz by dziecko czytało książki – czytaj książki. Jeśli chcesz by dziecko tworzyło i rozwijało kreatywność – twórz i rozwijaj się z nim. 

Brak oczekiwań

Nie chcemy by dziecko było Mozartem lub Van Goghiem. W ogóle nic namacalnego nie chcemy osiągnąć. Nie mamy na celu wyprodukowania dzieła, opanowania techniki malarskiej ani zrobienia domowej wystawy prac. Skupiamy się w całości na procesie, doświadczaniu, byciu razem.

Aktywne tworzenie zamiast biernej percepcji

O tym w sumie jest cały ten blog, ale i tu warto podreślić bo to jest ten element, który w przestrzeni plastycznej przychodzi naturalniej, no bo albo obraz oglądam, albo biorę farby i maluję. Ale jeśli nie wezmę farb i na oglądaniu poprzestaję, to się potem nie dziwię, że nie umiem malować, no bo i jak skoro pędzla w rękach nie miałam. Mówiąc „nie umiem malować” mamy na myśli – nie trenowałam. A w muzyce jakoś tak nam się wydaje, że możemy słuchać, słuchać, słuchać, a potem otworzyć paszczę i zaśpiewać. No a jak nie zaśpiewamy dobrze to znaczy, że się nie nadajemy po prostu. Mówiąc „nie umiem śpiewać” – mamy na myśli – ja talentu nie otrzymałam. Ciekawe prawda?

Co warto mieć

Warto podkreślam – a nie „należy”

Od strony muzycznej
  • Kilka dziecięcych instrumentów (na blogu znajdziecie wiele wpisów na ten temat)
  • Książeczki do śpiewania 
  • Różnorodna muzyka, która zachęca do współwykonywania – podśpiewywania, tańca, grania na czym popadnie (w sklepie pomelody znajdziecie wszystko, co potrzeba w tym temacie) 
  • Łatwy w obsłudze odtwarzacz muzyki
  • Instrument rodzica – czyli w pierwszej kolejności oczywiście głos i ciało, ale jeśli dodatkowo gra na czymś no to wiadomo niechaj to robi codzienni przy dziecku i dla dziecka. A jeśli nie to polecam ukulele, nauczenie się kilku chwytów i granie niezliczonej ilości piosenek na tych kilku akordach opartych. Nauczyć może się każdy. Naprawdę. I tu odsyłam do „jutubów” bo specjalistką od zakupu dobrego ukulele nie jestem.

Następnie sprawa sprowadza się do śpiewania, grania, tańczenia nawet gdy nie robi tego dziecko (bo jest za małe, albo wcale nie miało na to właśnie ochoty) lub dołączania do dziecka gdy ono pierwsze wyciągnie instrumenty, książeczki do śpiewania czy zacznie bujać się w rytm muzyki. 

O tym jakie muzyczne aktywności fajnie jest wprowadzić w domu pisałam tu (link poniżej), a jeśli ktoś chciałaby w tym zakresie doszkolić się naprawdę fachowo to polecam mój kurs on-line.

Rytuały muzykowania, które warto stosować w domu lub w pracy z dziećmi

Od strony plastycznej
  • Farby do malowania palcami – w większej butelce – 3 kolory podstawowe: niebieski, czerwony, żółty + biały i czarny
  • Farby w pisakach/farby w sztyfcie (Biedronka)
  • Farby akwarelowe
  • Pędzel z gałką
  • Pędzel gąbkowy – taki do stempelkowania
  • Mały wałek do malowania 
  • Duże arkusze(!) papieru

Ewentualnie

  • Tablica kredowa + kreda lub biała magnetyczna + mazaki suchościeralne
  • Barwniki spożywcze – bo wtedy jadalne farby można zrobić samemu

To są rzeczy od których wygodnie jest rozpocząć. Nie uwzględniłam w nich kredek, pomponów, ciastoliny, stempelków, naklejek i całej gamy innych plastycznych rekwizytów jako, że po pierwsze uważam, są one bardziej skomplikowane w użyciu, a po drugie skupiam się tutaj na takim „podstawowym malowaniu”, które ma w dziecku wyrobić nawyk samodzielnego sięgania po farby samemu. Tak samo w przypadku instrumentów. 

„Kreatywność wymaga odwagi” stwierdził Henri Mattisse. A ja bym chyba dopowiedziała: kreatywność dziecka wymaga odwagi jego rodzica 😉

Uchwycić moment

Skoro o samodzielnym sięganiu mowa. Uważam, że warto od samego początku umożliwić dzieciom dostęp do powyższych materiałów. I nie mam wcale na myśli ich wszystkich. Ja zorganizowałam się w ten sposób, że na wysokości dzieci dostępne jest jedno pudełko z farbami, pędzlami i wałkami, a także plik kartek oraz drugie pudełko z małymi instrumentami. Kiedy dzieci wyciągają takie pudełko z instrumentami to albo nie robię nic – tylko obserwuję, albo po chwili przysiadam się i dołączam do gry. Tak samo w przypadku malowania. Gdy dziecko sięga po te podstawowe rzeczy to sadzam je przy stole i szybko organizuję w okół niego przestrzeń wystawiając pozostałe przybory które trzymam wysoko.

Stanowisko do malowania 

Jakoś nigdy nie miałam z malowaniem po ścianach czy innych niż kartka miejscach problemu. Oczywiście pojedyncze wypadki się zdarzały, ale nie był to jakiś przewlekły problem. Może przez to, że z każdym dzieckiem zaczynałam bardzo wcześnie, a może takie egzemplarze mi się trafiły. A może po prostu mam wielką tolerancję na kolorowy brud 😉 W każdym razie jeśli zaczynacie późno czyli np. z półtorarocznym czy dwuletnim dzieckiem lub gdy Wasz mały artysta zupełnie nie rozumie czemu miałby ograniczać się do kartki to pozostaje łazienka. Kartka powieszona na ścianie prysznica w przypadku dzieci stojących, a w przypadku siedzących wanna. Po prostu. 

W moim przypadku sprawdziły się jednak również takie opcje:

  • malowanie na podłodze – raczej dla rodziców o mocnych nerwach, bo jak wielka nie byłaby kartka, maluch w końcu z niej zejdzie. Ale jeśli o tak nadchodzi czas kąpieli to czemu, by nie rozebrać malca, a potem przetransportować prosto do wanny
  • malowanie przy stole – w przypadku dziecka siedzącego, ale nie chodzącego jeszcze najlepiej sprawdzało mi się sadzanie go przy stole w krzesełku do karmienia. Fizycznie nie ma ono wtedy możliwości pomalować ścian. Umożliwia to też rodzicowi wygodne towarzyszenie maluchowi. Ja osobiście rozkładam na stole wielki arkusz papieru, przyklejam go do stoły taśmą i po prostu się brudzimy. Plastikowe krzesełko wkładam potem do wanny i spłukuję.
  • Malowanie na stojąco – w przypadku dzieci już chodzących najlepszą z mojego doświadczenie możliwą przestrzenią jest powierzchnia pionowa do której przymocować można arkusz oraz mały stoliczek z farbami. Jeśli nie ma możliwości zrobić tego na zewnątrz (płot! To jest to!) lub na balkonie (tam też z reguły bardzo szybko myje się podłogę) to można spróbować zorganizować taki kącik w domu. Nie sprawdziła się u nas tablica z Ikei – jest za wysoka dla malucha, ale dobrze działa arkusz papieru powieszony na drzwiach  (a drugi przyklejony do podłogi pod nim) lub po prostu malowanie przy oknie balkonowym. Szybę szybko się myje 😉

Trzeba liczyć się z tym, że swobodny dostęp do farb oznacza, że którego dnia po „chwili nieuwagi” wejdziemy po pokoju i naszym oczom ukaże się żywy obraz 😉 dlatego wyjściem z sytuacji jest też tablica zamontowana nisko na ścianie. Może to być zarówno taka suchościeralna jak i kredowa. Chodzi o to by dziecko mogło samo z niej skorzystać, a my możemy wtedy wychwycić ten moment gdy się tym interesuje i zaproponować mu więcej możliwości. 

#WYCHOWANIEPRZEZSZTUKĘ

Największym problemem, na jaki napotykam, jest brak jakiejkolwiek refleksji nad znaczeniem sztuki w wychowaniu i życiu człowieka. Jednak z racji położenia, w jakim znajduję się zawodowo i prywatnie, w sposób naturalny otaczają mnie ludzie gotowi do rozważań w tym obszarze. I wtedy najczęstszym przypadkiem jest totalny brak zrozumienia, czym jest wychowanie przez sztukę.

Zobacz film: Jak wyglada wychowanie przez sztukę? tutaj (link)

Z mojego doświadczenia, wielu to pojęcie najczęściej kojarzy się z wychowaniem do odbioru sztuki, a więc kształceniem w zakresie teorii malarstwa, teatru, nauka nut, przyswojenie nazwisk reżyserów, artystów, tytułów obrazów. Drugie najpopularniejsze skojarzenie to szeroko pojęte kreatywne spędzanie czasu z dzieckiem. I to głównie w obszarze prac plastycznych: kolorując i robiąc własne slime’y. 

Możliwe, że także wśród czytelników tego bloga znajdzie się grono osób, które zechce potraktować książkę Rok wychowania przez sztukę przede wszystkim jako zbiór pomysłów na twórcze zabawy. I dobrze, lepszy rydz niż nic, ale to nie jest to pełnia mojego zamysłu na nią.

Problem z pierwszym podejściem (wychowania do odbioru dzieł sztuki) jest taki, że tego rodzaju wiedza wydaje się kompletnie bezużyteczna, nadająca się co najwyżej na lekko burżuazyjne hobby. Drugiej wizji trudno odmówić wdzięku, ale nie wydaje się, żeby była jakąś integralną częścią wychowania drugiego człowieka. Raczej sposobem na zabicie czasu i zajęcie czymś dzieci. Stąd też, gdy rodzic ma się za „niekreatywnego” czy mającego dwie lewe ręce do prac ręcznych, taką sferę jak wychowanie przez sztukę przekreśla na wstępie w całości, klasyfikując jako „nie jego bajkę”.

Dlaczego napisałam książkę Rok wychowania przez sztukę?

Bo widzę ogromną lukę pomiędzy naukową refleksją nad rolą sztuki i jej obecnością we współczesnej edukacji i wychowaniu, a codziennością wielu ludzi, którzy choć odczuwają niekiedy wewnętrzną potrzebę uczestnictwa w sztuce, to jednak stanowi ona według nich równoległą rzeczywistość, do której dostęp jest przeznaczony tylko dla wybranych.

Zobacz film: Napisałam książkę! Co ja sobie myślałam? – tutaj (link)

Z jednej strony widzę aktywność naukowców, których przemyślenia i postulaty zaklęte są w esejach sygnowanych przez wydawnictwa akademickie i pisane językiem właściwym tej grupie. Z drugiej – „skroluję” liczne blogi z pomysłami na prace artystyczne i kreatywne spędzanie czasu z dzieckiem i boleśnie odczuwam, jak bardzo płytkie, pobieżne, a czasem nawet chybione jest to działanie.

W mojej artystycznej duszy, przyobleczonej w osobowość praktyka i ciało matki, która na świat wydała trzech chłopców, powstało wielkie pragnienie zasypania tej przepaści – to potężnych rozmiarów czeluść pomiędzy głęboko refleksyjną teorią sztuki i wychowania, niedostępną dla przeciętnego zjadacza chleba, a propozycją „pomysłowych zabaw i artystycznych aktywności”, która jest budowana na grząskim i pozbawionym fundamentów gruncie.

Jest jeszcze jedne powód, dosyć praktyczny. Robię coś, co się sprawdza. Towarzyszy mi przy tym uczucie dokonywania jakiegoś odkrycia i jest to doznanie ekscytujące, które trzepocze we mnie, chcąc rozwinąć skrzydła i ulecieć w przestrzeń. Więc skoro to działa, skoro może zbierać pokaźniejszy plon na gruntach rozleglejszych niż moje rodzinne poletko, to niech leci, niech pracuje, bo nie lubię marnowania.

Jestem nerwusem, cholerykiem, a sztuka pomaga mi ogarniać własne emocje i regulować domową atmosferę. Kiedy tracę cierpliwość, gonię między obiadem, pracą, jednym-drugim-trzecim dzieckiem, sztuka reguluje mój oddech, pozwala mi spojrzeć inaczej, nabrać dystans. Bez tego byłabym pewnie mocno znerwicowaną kobieto-matką.

Moje dzieci są nerwusami, cholerykami, i, coż, nie mogę się za to na nich gniewać, mają to przecież po mnie. Sztuka pomaga im się wyciszyć, czymś się zachwycić, ćwiczyć uważność, spokój, skupienie. Obserwuję, jak tworzą, rozkwitają, znajdują rozwiązania, koncentrują się coraz dłużej, mają sobą tyle do powiedzenia, a ich warsztat, tego w jaki sposób to wyrazić, się poszerza i myślę sobie wtedy: „Kurczę, to jest naprawdę dobre!”

KSIĄŻKA DOSTĘPNA >> TUTAJ

Dla kogo jest ta książka?

Czy to jest książka dla rodziców? Z pewnością! Ale czy tylko? Na pewno nie.

Kluczowe nie jest to, czy jesteś rodzicem, bo zawsze jesteś przede wszystkim sobą. Jesteś twórczy, ale boisz się nazwać siebie artystą (bo nie ukończyłeś studiów kierunkowych, a Twoje prace nie są wystawiane w muzeach na całym świecie). Albo czujesz, że sztuka Cię pociąga i mogłaby Ci się spodobać, ale nie masz pojęcia, jak się za to wszystko zabrać. A może to mit talentu związał Cię i usadowił w miejscu dla tych, którzy się „nie nadają”?

Jeśli czułeś niedosyt twórczy, będziesz czuć go nadal, a samo bycie rodzicem niewiele zmieni. Ale ten status daje impuls i możliwości: nową szansę, ponieważ fizycznie cofasz się do świata instrumentów, farby, wierszy. Możesz zacząć od nowa.

Bez względu na to, co Cie powstrzymuje, Twój dzisiejszy dzień może być bardziej twórczy niż wczorajszy! A atmosfera Twojego domu może stać się swobodniejsza, radośniejsza i bardziej artystyczna. Otrzymasz wskazówki i przepisy, ale nie znajdziesz tu zupełnie gotowych rozwiązań. Nie o to chodzi. Będę podpowiadać, wyjaśniać i nakierowywać Cię zarówno treścią rozdziału na każdy tydzień, jak i pomysłami, którymi możesz się zainspirować. Dostaniesz wszystko, czego potrzeba, ale to od Ciebie zależy, jak będzie potem przebiegać Twoja kreatywna ścieżka.

To jest książka o rozwijaniu i pielęgnowaniu u siebie postawy twórczej, kreatywności, wrażliwości, zachwytu. O tym, że nigdy nie jest za późno na naukę gry na instrumencie, chwycenie pędzla albo napisanie wiersza, ale także o tym, jak się konkretnie za to zabrać, niezależnie od tego, czy lat masz kilkanaście, kilkadziesiąt, czy robisz to dla swojego kilkumiesięcznego malca.

KSIĄŻKA DOSTĘPNA >> TUTAJ

Wyobraźmy sobie, że traktujemy rozwój językowy dzieci w dokładnie taki sam sposób jak traktujemy ich rozwój muzyczny. Rodzi się dziecko, ale nie mówimy do niego ani słowa. Część rodziców wyszłaby z założenia, że przecież słyszy radio w samochodzie czy odgłosy dochodzące z telewizora, więc jest otoczone językiem. Z resztą kiedyś pójdzie do przedszkola, a tam będą jakieś zajęcia z języka polskiego i się nauczy. Może ci ambitniejsi z rodziców raz w tygodniu zabieraliby maluchy na jakieś prywatne zajęcia języka polskiego, spodziewając się, że tam właśnie przez te 45 minut tygodniowo pani prowadząca – ekspert od mówienia będzie mówić do dzieci we właściwy sposób. Albo ograniczyliby się jedynie do puszczania dzieciom audiobooków – ale tylko poradników z zakresu uprawy warzyw. Jedni mieliby obawy przed mówieniem do dziecka z powody braku wyższego wykształcenia polonistycznego. Inni nie widzieliby żadnej potrzeby mówienia do dzieci i w ogóle sensu uczenia ich języka, bo da się bez tego żyć.

Aż przyszedłby ktoś i powiedział: Ale Ludzie! Te dzieci mają PRAWO posługiwać się językiem, wyrażać to co myślą, komunikować z innymi w sposób pełny i swobodny. I teraz, gdy okazało się że używanie języka jest jednak fajne i przydatne, ale te dzieciaki mają 8 czy 10 lat jest im okropnie trudno przyswoić coś co jako niemowlęta wchłonęłyby jak gąbka: gaworząc w wieku kilku miesięcy, nazywając otaczające je przedmioty w wieku półtora roku i tworząc całe zdania będąc dwulatkami.

Więc w pocie czoła te „duże dzieci” starałyby się nadrobić stracone lata, połowa pewnie zniechęciłaby się po drodze, pozostała część osiągnęła jakiś poziom odkrywając jednak takie sfery, których już nigdy nie nadrobią choćby poprzez nieprzystosowany aparat mowy.

Tak skończyłaby się ta smutna historia. I tak dokładnie dzieje się z rozwojem muzycznym dzieci i niemowląt. Przeczytajcie tekst jeszcze raz wstawiając słowa „muzykowanie/taniec/śpiew/granie na instrumentach” w miejsce „mówienia”.

Na przykładzie rozwoju językowego właśnie oraz programu Pomelody przyjrzyjmy się więc jak powinno to wyglądać

Krok 1

Brak oczekiwań / realne oczekiwania – Zarówno od dzieci jak i od siebie samych

Język:

Każda najmniejsze próba gaworzenia przez malucha sprawia nam radość. Gdy dziecko przekręca swoje pierwsze słowo istnieje większe prawdopodobieństwo, że wszyscy w rodzinie przyjmą je do swojego języka, niż że je poprawią. Rozmawiamy z dziećmi na poruszone przez nie w prostym i często błędnym zdaniu tematy i do głowy nam nie przyjdzie powiedzieć – najpierw naucz się mówić poprawnie top potem pogadamy. Nie oczekujemy od 10-cio miesięcznego malca pełnych zdań. Nasze oczekiwania oparte są na realnych możliwościach rozwoju językowego i na naszej wiedzy o tym jak ten rozwój przebiega. Tak naprawdę przez pierwszy rok życia dziecka nie słyszymy żadnego poprawnego zdania! A jednak nie zniechęcamy się i wciąż do niego mówimy.

Nie mamy także  zbyt wygórowanych oczekiwań od siebie: nikt nie kończy studiów polonistycznych, by dobrze nauczyć dziecko mówić.

Muzyka:

Tak samo sprawa ma się z rozwojem muzycznym. On także składa się z fazy „muzycznego gaworzenia”. Tak samo potrzebuje swobody, czasu i ciągłego kontaktu z muzykującym rodzicem – nawet jeśli ma się za niewykwalifikowanego do tego zadania czy wręcz „głuchego”. Jeśli „nauczyliście” swoje dzieci jeść, chodzić i mówić to oznacza, że macie wszelkie kompetencje do tego, by „nauczyć” ich także śpiewać i tańczyć, a to dlatego, że dzieci mają ten potencjał w sobie. Potrzebują tylko przykładu, który będą mogły naśladować. I dokładnie tak jak nie musisz fizjoterapeutą czy ortopedą by nauczyć dziecko prawidłowo chodzić, tak samo też nie musisz być muzykiem po Akademi Muzycznej, by Twoje dziecko śpiewało czysto i poruszało się rytmicznie. I czerpało z tego radość.

Pomelody:

W ramach kursu Pomelody rodzic/nauczyciel ma dostęp do animowanych wykładów (animated lectures), które w prosty sposób tłumaczą jak wygląda rozwój muzyczny dziecka, jak go wspierać i czego można się spodziewać.

Krok 2

Bogaty zasób słów

Język: 

Nie tak jak w strasznej wizji którą wysnułam na początku tekstu, zupełnie intuicyjnie pragniemy stworzyć dziecku możliwie najbogatsze środowisko językowe. Wybieramy książeczki o różnej tematyce, formie, narracji. Mówimy używając zróżnicowanego słownictwa nawet mają świadomość, że tych słów dziecko jeszcze nie rozumie. I do głowy by nam nie przyszło mówić tylko: baba, ciuciu, papa.

Muzyka:

Niestety odpowiednikiem tych prostych sylabicznych wyrazów jest tzw. muzyka dziecięca na którą często decydujemy się właśnie dlatego, że jest dziecięca. Aby jednak rozwój muzyczny dziecka zachodził prawidłowo środowisko muzyczne musi być możliwie najbogatsze. Co to znaczy? Zróżnicowanie tonalne, rytmiczne, stylistyczne oraz szeroką gamę barw, form, instrumentariów – czyli niestety coś zupełnie przeciwnego do większości „muzyki dziecięcej” dostępnej na rynku. Najlepiej też decydować się na muzykę stworzoną w taki sposób, by po prostu! sprawiała przyjemność w odbiorze również (a może przede wszystkim) rodzicowi/opiekunowi.

Pomelody:

Muzyka w ramach aplikacji Pomelody jest nie tylko świeża, ale również maksymalnie zróżnicowana. Każdy album to jakby zestaw ok. dwudziestu płyt z muzyką w różnych stylach. Piosenki skomponowane są tak by dziecko osłuchiwało się z różnymi skalami, metrami, instrumentami, ale  przede wszystkim tak (biorąc pod uwagę to, że to rodzic jest muzycznym autorytetem dziecka) by sprawiały przyjemność także rodzicom!

Krok 3

Rozmowa – komunikacja

Język:

Chcemy, by nasze dzieci znały język po to by móc się z nami komunikować! Nie interesuje nas jedynie nauczenie ich zbioru wierszy, które mogłyby przez całe życie recytować. Język jest żywy i chcemy, by dzieci mogły posługiwać się nim, aby wyrazić swoje myśli i używać go w życiu codziennym

Muzyka:

Muzyka nosi wiele cech języka i używanie jej do komunikowania się jest jedną z nich. Nasze dzieci mają potencjał, by wyrażać się głosem i ciałem, ale tak jak w przepadku języka potrzebują praktyki. Sprowadza się ona do muzycznych zabaw z wykorzystaniem ruchu ciała, śpiewu, improwizacji, gry na instrumentach w bardzo prostych i wesołych formach. Piosenka, którą znacie („Koła autobusu kręcą się?”) może być zarówno wyklaskana, wyśpiewana na wymyślonych sylabach, możesz podrzucać do niej rytmicznie dziecko na kolanach, zaśpiewać ją w samochodzie, tańczyć do niej lub pozwolić dziecku grać do niej na garnkach.

Pomelody:

Zestaw zajęć on-line (Pomelody Classes) inspiruje rodzica do aktywności jakie wykonywać można z maluchami i starszymi dziećmi. Możesz wykonywać je razem z dziećmi przed telewizorem (niczym ćwiczenia z Chodakowską) jak i wykorzystać jako materiał, który zainspiruje Cię do samodzielnego wprowadzania przedstawionych aktywności w trakcie dnia.

Krok 4

Żywy język

Język:

Języka używamy w kontekście – pytamy, kiedy chcemy czegoś się dowiedzieć, opowiadamy, gdy chcemy podzielić się czymś, a przy tym stosujemy jego różne formy łącząc strukturę werbalną z inną formą wyrazu. Dodajemy gestykulację, intonację, odgłosy, łączymy go z obrazem.

Muzyka:

Muzyka jest także materią, który przybiera różne formy i służy różnym celom. Inna jest muzyka użytkowa, inna artystyczna. Inna jest muzyka w relacji ze słowem. Ciekawą formę tworzy muzyka i obraz.

Pomelody:

Program Pomelody zawiera tak osobliwe formy muzyczne jak słuchowiska (audio stories) oddające charakter muzyki i wyrabiające gust dziecka poprzez obcowanie z różnorodnością.

W ramach podsumowania zapraszam Was na filmik w którym opowiadam o tym jak w praktyce: śpiewać, tańczyć i grać z dzieckiem.

Podstawą jest dom przepełniony muzyką. A najpiękniejsze jest w tym wszystkim to, że każdy z Was, rodziców,  może taki przepełniony muzyką dom również stworzyć. Nie trzeba grać na fortepianie, skrzypcach, czy flecie, wystarczy instrument, który mamy zawsze przy sobie – nasze ciało, potrafiące, śpiewać, wydawać, różne dźwięki, klaskać, tupać. A jeśli w ręce wpadnie nam jeszcze bębenek, marakasy czy sztućce kuchenne, to już właściwie niczym nie różnimy się od rodziców Fryderyka Chopina.

Czy chcę powiedzieć, że Chopin nie byłby geniuszem, gdyby rodzice nie muzykowali z nim w domu – nie wiadomo. Pewne jest jednak, że to właśnie rodzic jest największym autorytetem dziecka; nie Pani od muzyki. To muzykującego rodzica dziecko pragnie naśladować. Tak samo jak naśladuje go, by uczyć się chodzić czy mówić.

Rodzice pełnią najważniejszą rolę we wczesnej edukacji muzycznej dzieci!  I co ciekawe, wcale nie muszą sami posiadać edukacji muzycznej żeby osiągnąć sukces w rozwijaniu tych umiejętności u swoich dzieci.
Badania przeprowadzone przez Lindę Kelley i Briana Sutton-Smith pokazały, że kluczową rolę pełni zapewnianie środowiska muzycznego w domu, w którym wychowują się dzieci. Przeprowadzono badania w 3 grupach – z udziałem rodziców, którzy byli profesjonalnymi muzykami, rodziców którzy włączali w życie rodzinne aktywności muzyczne pomimo, że sami nie byli muzykami oraz rodzice, którzy w żadnym stopniu nie byli zorientowani na muzykę. W wyniku tych badań zaobserwowano podobny poziom rozwoju umiejętności muzycznych w dwóch pierwszych grupach oraz przepaść pomiędzy dziećmi z trzeciej grupy. Co więcej, zauważono również, że rodzice którzy praktykowali wspólne aktywności muzyczne ze swoimi dziećmi cieszyli się lepszą relacją z nimi. Tak więc wspólne, rodzinne muzykowanie przyczynia się nie tylko do rozwoju naszych pociech, ale też wspiera spędzanie wartościowego czasu z najbliższymi

Muzykujmy z dziećmi! Nawet kiedy myślimy, że jesteśmy w tym fatalni! Bo całe ciało dziecka “chce” chodzić/śpiewać/tańczyć/mówić i potrzebuje tego; kluczowym wymogiem jest jednak, by miało wzór do naśladowania, żeby widziało, jak chodzi/śpiewa/tańczy osoba, którą chce naśladować, która jest jego autorytetem – kochająca i opiekująca się nim.

Proste? Bardzo proste 🙂

Na blogu znajdziecie też wiele inspiracji dotyczącej wartościowej muzyki i animacji do znalezienia na YouTube czy Vimeo.

P.S.

Z wykształcenia i zawodu jestem kompozytorką. Jako, że skończyłam także rytmikę przez wiele lat pracowałam w szkołach (także baletowych i muzycznych) i przedszkolach jako nauczyciel. I nie mogłam w sobie pomieścić dwóch rzeczy: wiedzy o wrodzonych predyspozycjach dzieci do być muzykalnymi i obrazu dzieci jaki znałam. Takich od przedszkola wzwyż. Kiedy więc dokopałam się do pojęcia okresu sensytywnego – czyli tego czasu gdy organizm jest szczególnie nastawiony na rozwój danej funkcji – i zrozumiałam, że ten muzyczny rozwój odbywa się tak naprawdę jeszcze zanim dzieci do przedszkola (a więc w moje ręce 😉 ) w ogóle trafią, powoli zaczęło mi się wszystko łączyć. Moje wykształcenie, usposobienie, zainteresowania, mąż wizjoner, fakt, że zostałam „w międzyczasie” mamą dwójki, ludzie których spotkałam, którzy postanowili w naszą wizję zainwestować czas, pieniądze, energię, emocje i stali się jej współautorami, rodzina i przyjaciele, którzy wspierali nas do utraty tchu.

I tak powstało Pomelody.

Uwielbiam odgłosy śpiewu ptaków. Ale naprawdę! Przepadam za nimi. Pewnego dnia odkryłam nawet, że chyba mam na tym punkcie lekkiego bzika – było to na studiach, zauważyłam wtedy, że znacznie lepiej przyswajam wiedzę, relaksuję się i uspokajam, gdy puszczę sobie na YouTube odgłosy lasu, z ptakami w roli głównej. Zwróciłam uwagę także na to, że wszystkie dzwonki/budziki/alarmy, które wybieram imitują ptasie śpiewy. I coś mi się wtedy przypomniało.

Nie tak dawno temu, żył kompozytor (zmarł w 1992 roku) – Olivier Messiaen – francuz, który tego bzika odczuwał do tego stopnia, że prócz komponowania muzyki, był także ornitologiem z zamiłowania. I pasja ta odbiła się w jego muzyce bardzo głęboko. Podczas długich pobytów w lesie notował śpiew ptaków, a następnie przekazywał go w utworach. W okresie, gdy tworzył wiele na fortepian jego sposób komponowania na ten instrument stał się tak charakterystyczny właśnie przez to, że nabrał ptasiego charakteru (widać i to słychać głównie w fakturze utworów). Dziś powiedzielibyśmy kolokwialnie, że był niezłym zajawkowiczem jako, że pod wpływem jego pasji powstały: Przebudzenie ptaków (Réveil des oiseaux), Ptaki egzotyczne (Oiseaux exotiques), Katalog ptaków (Catalogue d’oiseaux) i wiele innych utworów, gdzie odnajdujemy ptasie inspiracje.

Posłuchajcie:

Olivier Messiaen: Réveil des Oiseaux (1953)

Muzyka współczesna?

Piszę o tym po to, by w prosty sposób przybliżyć Wam fragment okresu w historii muzyki, który generalnie znamy bardzo mało. Ci całkiem zorientowani będą kojarzyć, że był sobie Bach w odległym baroku, był też i Mozart w klasycyzmie. Chopin romantyk nam polakom się w głowach gdzieś obija od czasu do czasu, ale co było później? Co to za diabelstwo się potem do muzyki poważnej wkradło, że się tego słuchać nie da?

A osobiście uważam, że XX i XXI wiek w historii muzyki, to najciekawszy czas. Najbardziej dynamiczny, zaskakujący kreatywny i otwierający nasz umysł. Najbardziej też swobodny, kolorowy i spontaniczny – czyli bardzo bliski światu dziecka. Mam swoją teorię na temat tego dlaczego tej muzyki jako dorośli nie słuchamy, nie rozumiemy, nie lubimy. Ale nie o tym dziś.

Dziś chcę Wam zasugerować w jaki sposób można tę współczesną muzykę dzieciom przybliżyć, na przykład poprzez właśnie ptasie śpiewy.

Aby temat muzyki współczesnej uczynić bardziej zjadliwym, wykorzystam okazję, by podzielić się innymi ptasimi inspiracjami:

Odgłosy lasu dla relaksu

Mam to szczęście mieszkać pod miastem, nieopodal lasu. I gdy przychodzi zima to nie słońca i nie zieleni brakuje mi najbardziej, ale właśnie tych odgłosów. Wtedy z pomocą przychodzą mi takie nagrania. Spróbujcie! Włączcie sobie taki akompaniament: myśli i pracuje się lepiej, relaksuje, sprząta, zasypia nawet. Dzieci jakieś mniej płaczliwe, salon jakiś bardziej posprzątany gdy takie odgłosy w tle 😉

Na YouTubie takich nagrań sporo, ale jeśli ktoś ma ochotę ściągnąć sobie na urządzenie i odtwarzać offline na domowej „wieży” czy w samochodzie to polecam taką stronkę. Tam za darmo do ściągnięcia paczka kilku ścieżek z takimi odgłosami. Bardziej dżungla niż las, ale równie przyjemnie.

Rainforest on the Edge

Odgłosy ptaków

Jeśli ktoś do tej „ptasiej sprawy” podchodzi bardziej encyklopedycznie, to strona glosy-ptaków.pl świetnym narzędziem, żeby się w temacie podszkolić. Znajdziecie tam alfabetyczną listę ptaków, które występują w Polsce wraz z ich zdjęciami i odgłosami:

Ptasia aplikacja

Dla prawdziwych świrków, ale także z innych powodów warto sprawdzić aplikację Dawn Chorus. Z założenia jest ona budzikiem w którym dźwięk alarmu można skomponować z odgłosów różnych ptaków. Inne powody, które mam na myśli to takie, że aplikacja ta jest po prostu bardzo estetyczna, i przedstawia ilustracje ptaków wraz z ich angielskimi nazwami i odgłosami. Więc choć przyznam, że jako budzik nie używam jej wcale (mam przecież dzieci, które nie dadzą mi zaspać) to jako piękny dźwiękowy leksykon ptaków służy świetnie.

Aplikacja jest darmowa – jeśli ktoś ma ochotę wypróbować:

IOS – https://itunes.apple.com/us/app/dawn-chorus/id1146931666?ls=1&mt=8

Android – https://play.google.com/store/apps/details?id=com.dawnchorus

Słuchowa analiza ptasiego śpiewu

Wkręconym w temat starszakom można zaproponować tę YouTubową ciekawostkę. Ptasi śpiew prezentowany jest tutaj oryginalnie oraz w kilkukrotnym zwolnieniu. Nagranie stare i skrzeczące, ale dla prawdziwej pasji zgłębiania, żadna to przeszkoda. A niesamowite to uczucie zrozumieć jak skomplikowane muzyczne twory wydobywają się z tych maleńkich dzióbków.

Ciekawostka

A kto nie widział na fanpejdżu bloga takiej ciekawostki, temu proszę, o! Takie cudo!

Bird Song Music Box

Beautiful mechanical bird song system, incredible variations!You can see a lot of great mechanics on the channel youtube.com/channel/UChlcuGDDuXkY_gFqV8dwvegMore about rare and strange instruments on youtube.com/rareandstrangeinstruments and rareandstrangeinstruments.com

Opublikowany przez Rare And Strange Instruments Piątek, 16 marca 2018

Czy ten temat był dla was inspirujący? Czy macie ochotę na nieco więcej ciekawostek z zakresu muzyki współczesnej? Czy są tu jacyś fani ptasich odgłosów? Piszcie w komentarzach!