Nie jestem niewolnicą jednej metody. Nigdy. Próbuje wielu rzeczy i zostaję przy tych elementach, które się sprawdzają. A jak napotkam coś, co można ulepszyć – to ulepszam. Tak w skrócie można podsumować ten wpis. 

Chcę się w nim z Wami podzielić tym co robiłam (i robię nadal) z trójką swoich synów w wieku 3, 5 i 7 lat. Opowiem, krótko o tych rzeczach, które sprawdzają się w moim domu i wydawały mi się nawet nieco oczywiste…

dopóki się nie okazało, że nikt w okół mnie tak nie robi 🤪😂

Przeczytanie tego tekstu zajmie Ci nieco ponad 3 minuty – chyba że masz ochotę na film – wtedy opowiem lekko dłużej, ale ze szczegółami 🙂 

1. Fajnie mieć ładne karty, ale ktoś je musi zrobić – czyli ruchomy alfabet, obrazki i komputer

Ruchomy alfabet to fantastyczna pomoc. I czuję, że jest jeszcze wiele innych sposobów na jego wykorzystanie, ale u nas sprawdza się przede wszystkim w takim oto zadaniu. Kiedy chłopaki dostają jakieś fajne naklejki, albo powycinają skądś ekscytujące ich obrazki to naklejamy je na kawałek papieru robiąc tym samym, hm… – nazwijmy go górnolotnie “kartą”. Następnie układam z ruchomego alfabetu wyraz przedstawiający to, co się na karcie znajduje. Wtedy otwieram chłopakom swój komputer z włączonym edytorem tekstu i ich zadanie polega na wklepaniu tego wyrazu na klawiaturze komputera. Wyrazy drukujemy, wycinamy i naklejamy na karty. Jednym słowem zaprzęgam dzieci do pracy nad tworzeniem pomocy edukacyjnych 😉

Prawdopodobnie w tym miejscu powinna nastąpić sugestia, że karty dobrze jest zalaminować, ale nie jestem jeszcze tak profesjonalną edukatorka domową 😉 

Docelowe zadanie polega na wyjmowaniu kart w dowolnym momencie dnia i układaniu z alfabetu tych wyrazów. No i właśnie. Właściwie to oni tego nie czytają. Wiedzą jaki wyraz układają na podstawie obrazka. Ale jednak. Działa. A dlaczego? 

2. Wesoło i naturalnie – czyli czytanie globalne, tylko lepiej!

Jeśli zdarzyło Wam się, że dziecko “odczytało” coś nie znając nawet literek (np. nazwę sklepu czy markę obuwia) to odkryliście już moc czytania globalnego. Dziecko patrzy na zapisane wyrazy jak na obrazy i po jakimś czasie zaczyna kojarzyć ich wygląd ze znaczeniem. Koncepcja globalnego czytania została opracowana w latach 60. XX wieku przez Glenna Domana i od tamtej pory stała się podstawą wielu metod nauki wczesnego czytania.

W moim domu czytaliśmy więc książeczki (często specjalnie w tym celu przygotowane) wskazując palcem na czytane wyrazy. Po jakimś czasie dziecko zapamiętywało treść i wygląd wyrazów, a następnie dochodziło do przekonania, że właściwie to już umie czytać. Ale, ale! Wiecie, że ja wiem (że Wy wiecie – hihi) iż łączenie słów z muzyką znacznie ułatwia ich zapamiętywanie! Moc muzyki wykorzystuję na codzień w Pomelody. A więc i w tym przypadku zapragnęłam nieco usprawnić nasze działania i tak powstała:

“Noc” – pierwsza książeczka z piosenką z serii “Czytanie przez muzykowanie” wydana przez pomelody. 

Metoda czytania przez muzykowanie, m.in. dzięki temu, że nie wymaga znajomości liter, może być stosowana już u bardzo małych dzieci – nawet tych, które nie zaczęły jeszcze mówić!

Czytaniem globalne nie wyeliminuje zupełnie procesu rozpoznawania pojedynczych liter, sylab i ich syntezy. Jest jednak doskonałym i niezwykle zachęcającym startem. A połączone z muzyką po prostu wchodzi samo. 

Prawie 100 tys. dzieci w Polsce zupełnie naturalnie i radośnie nauczyło się rozpoznawać literki z Abecadłem pomelody – zobaczymy co wydarzy się tym razem 🙂 

3. W parze łatwiej – czyli czytanie sylabami. 

Trzeci sposób, który dobrze się u nas sprawdza to metoda sylabowa. Chodzi o to, by nie uczyć się czytać liter w odosobnieniu i kiedy tylko dziecko rozpoznaje już brzmienie liter, łączyć je od razu w sylaby. Do tego zadania posłużyły nam lata temu dwa papierowe kubeczki i ten koncept (a nawet ten pierwszy kubeczek!) został z nami po dziś dzień. 

W jednym kubeczku wycinamy małe okienko i dopisujemy za nim jakąś samogłoskę – np. “A”. Na drugim kubeczku piszemy kilka liter na takiej wysokości, by widoczne były przez okienko, gdy będziemy obracać wewnętrzny kubek. 

Myślę, że to dobry moment, by polecić także dwie inne pomoce czytelnicze:

Gra “Bójka na czytanie”. 

Koncept znów lekko inny, niż takie klasyczne czytanie. Należy dopasować do siebie karty z tym samym elementem, ale jeden z nich może być wyrażony słowem, a drugi obrazkiem. 

Seria “Czytam sobie”.

To urocze książeczki o trzy poziomach trudności, które zrobione są tak, że naprawdę zachęcają do czytania sobie. Dla czytającego już dziecka to najfajniejsza seria jaką znam. Tematyka książeczek zupełnie różnorodna, świetne ilustracje tworzone przez różnych artystów, z tyłu dyplom, naklejka. Poczucie osiągnięcia sukcesu gwarantowane. 

A po więcej zapraszam na YouTube 🙂

Gdy na moim Instagramie, w książce czy tu na blogu mowa o wychowaniu przez sztukę, nie mam wcale na myśli biografii artystów, tytułów dzieł czy nazw prądów i kierunków. Tak samo, gdy piszę o muzyce, to najczęściej o #wychowanieprzezmuzykowanie, a nie wychowaniu przez teorię muzyki, nutki, wiedzę o kompozytorach czy formach muzycznych. 
(Może więc #wychowanieprzezsztukowanie byłoby jakimś wyjściem ;))

Wierzę – oraz wynika to z moich pedagogicznych doświadczeń – że gdy człowiek (również ten mały) czegoś doświadczy, to potem znacznie łatwiej przychodzi mu nazwanie tego i skategoryzowanie, niż gdy zrobimy to w odwrotnej kolejności. Dlatego wprowadzam swoje dzieciaki w świat w sztuki aktywnie, a w tym wpisie podsuwam kilka pozycji książkowych, które są do tego idealną pomocą. Na końcu znajdziecie też wideo, w którym opowiadam więcej i zachwycam się werbalnie!

1. Bajki dźwiękowe /HarperCollins 

Na ogół mam z „grającymi książeczkami” spory problem. To, że głośniczki w nich wbudowane są zbyt małe, żeby zapewnić jakąś dobrą jakość dźwięku jest raczej oczywiste, ale dlaczego wgrane w nie dźwięki są zazwyczaj tak złe? Nie mam pojęcia. Tutaj okazuje się, że jednak się da! Zrobić książeczkę tak, by opowieść mogła być ilustrowana zarówno dobrą skomponowaną do tego celu muzyką, jak i dobrze dobranymi efektami dźwiękowymi. I wtedy naprawdę zaczyna się dziać magia, gdy słychać, jak Alladyn pociera lampę, a poparzony wilk przy akompaniamencie energicznej, lekko komediowej muzyki ucieka z murowanego domku świnki, wykrzykując „au au auuuuuu“. W ramach serii dostępne są: Aladyn, Kot w butach, Czerwony Kapturek, Księga dżungli, Trzy małe świnki. 

2. Sing-along books czyli Książeczki do śpiewania /wyd. BarefootBooks

Myśląc o takich dedykowanych jednej piosence (ale tak, by przy tym piosenka była w świetnej aranżacji, a ilustracje wartościowe i pociągające) jakiś wybór jest, ale raczej w języku angielskim. Tu moim wieloletnim faworytem jest BarefootBooks – to już można przepaść po prostu, każda książeczka, każda piosenka i każda aranżacja są po prostu bardzo dobre! Do obczajenia na ich kanale YouTube. 

3. Książeczka do śpiewania / Pomelody

Niby każda sroczka swój ogonek chwali, ale Książeczką do śpiewania pochwalić się po prostu muszę. To w mojej ocenie absolutnie najlepszy produkt Pomelody, jaki kiedykolwiek zrobiliśmy. Ogrom wiedzy o teorii muzyki, praktyczne ćwiczenia, które przez zabawę uczą dziecko wartości rytmicznych, rozwijają poczucie rytmu czy umiejętność czystego śpiewu, a do tego przepiękne, kolorowe wydanie na kartonowych stronach – idealna pozycja zwłaszcza dla maluchów w wieku 3-6 lat. Tu wraz z Oleną mówimy więcej o tym, dlaczego Książeczka jest WOW:

Do książeczki stworzyliśmy też kompletny instruktaż wideo, w którym pokazujemy, jak wykorzystać to doskonałe narzędzie do naturalnej edukacji muzycznej. Sami zobaczcie jedną z 8 lekcji dostępnych na naszym kanale na YT oraz w naszej aplikacji (za darmo!).

4. Karty memo z dźwiękiem / Pomelody

A tu nieco inny skarb do wychowania przez sztukę: karty MEMO z dźwiękiem. Coś do zabawy i do nauki zarazem. W pudełku znajdziecie 64 karty (32 pary) z obrazami, a na nich – wizerunki różnych instrumentów. Ale! Prawdziwym smaczkiem są… dźwięki tych instrumentów, których można słuchać w aplikacji pomelody. Można szukać par jak w klasycznej grze memo, można też słuchać dźwięku i odnajdywać instrument na obrazie. Jeśli nie wiecie, jak brzmią dudy, lutnia czy fletnia pana – gorąco polecam!

5. Art Snap /Usborne

To bardzo prosta gra polegająca na wykładaniu kart z ręki i obserwacji, czy na stole znajdą się dwie takie same. Jeśli tak, gracz krzyczy „snap” i je zabiera. Koncept jest tak przyjemnie prosty, że grać można z maluchami. A skoro już gramy w nimi w karty 😉 to niechaj one będą ładne i nieoczywiste. 

6. Maluję. Zeszyt do kolorowania. Polscy malarze /BOSZ

Podobno Bach uczył się komponowania przepisując dzieła Palestriny. To jest właśnie taki zeszyt do nauki malarstwa poprzez kopiowanie wielkich malarzy, choć – rzecz jasna, wykorzystać można go dowolnie. 

7. Wytwórnik, Kropki plamy i odciski, Pokręcone kształty, Kosmos /wyd. Wytwórnia

Kreatywność i tworzenie rozłożone na czynniki pierwsze. Są to książeczki do ćwiczenia kreatywności. Nie, że jakieś tam wielkie techniki plastyczne – wystarczy ołówek/kredki/farby. A do tego (TAK!) naklejki! Nietuzinkowe. Jestem wielką fanką Agaty Królak – autorki wszystkich tych pozycji. Warto też zaznaczyć, że od czasu do czasu pojawiają się one w Biedronce. 

8. I spy An Alphabet in Art /wyd. HarperCollins

Pozycja po angielsku, albo doskonała inspiracja na wykorzystanie albumów z reprdukcjami (jeśli takowe się znajdą w domu) lub po prostu obrazów wyszukanych w internecie. Książka ta to połączenie albumu malarstwa z popularną zabawą „I spy with my little eye” – czyli mówimy o tym co zauważyliśmy posługując się np. pierwszą literą nazwy tego przedmiotu. Oczywiście wariacji jest mnóstwo – widzę coś okrągłego, coś czerwonego, coś czego jest trzy sztuki itd. W związku z tym prócz alfabetu w tej serii ukazały się także: Numbers in Art oraz Shapes in Art.

Uff, mamy to. Polecajki są naprawdę od serca, a jeśli chcecie zobaczyć, jak świecą mi się oczy, gdy o nich opowiadam, to voila – oto wideodokumenatacja:

PS. Na zdjęciu głównym jesteśmy w komplecie – w trakcie codziennego muzykowania i sesji dla ch_unity. Za aparatem niezastąpiona Marta Zgrajka. ❤

Ej, pamiętacie jak nonszalancko (i trochę w zasadzie bezmyślnie – powiedzmy sobie to szczerze) obiecałam, że stworzę pełną wersję “Fantazji” z Abecadła? OMG. Powiem Wam, że musiały minąć MIESIĄCE rozmyślań i bujania się na huśtawce pt. “Zrobię! – Nie, nie dam rady – Kurde, zrobię! – Nie, no nie ma opcji…”, żeby namierzyć uciekinierkę Wenę. Biegałam wtedy po ścieżkach Inspiracji i nawoływałam. Opowiem Wam zatem dzisiaj, jak wygląda mój inspiracyjny szlak i – czy pełna wersja “Fantazji” rzeczywiście powstała. 

Jak się reklamuje inspiracja 

Czego słucham? Co oglądam? Co pomaga mi znaleźć inspiracje? Zdziwicie się, ale lubię oglądać… piękne reklamy. Serio. Bywają zupełnie różne, ale dziś pokażę Wam 3 i zacznę – fanfary! – od reklamy pralki! Taaaa-daaaam! Ona mnie wyrywa z dołka twórczego i życiowego. Trochę patetycznie to brzmi, ale zobaczcie sami, to jest przecież magiczna opowieść o podwodnym życiu! Nie można się nie zakochać i… nie zainspirować. Ona ma MEGAKONCEPT! 

Kolejna, najulubieńsza, wszyscy w Pomelody musieli ją obejrzeć, bo kocham miłością wielką i bezgraniczną. Ogólnie uwielbiam reklamy perfum, ale ta jest… no, sami zobaczcie. Całą, pamiętajcie, by obejrzeć caluteńką (tak, wiem, ile trwa!). Ale zastanówcie się, jakie trzeba mieć jaja, żeby w ten sposób reklamować perfumy!

Ostatnia z tej serii jest tak pokopana, że nie napiszę nic więcej, tylko zostawię Wam link i powitam Was po mojej stronie lustra. Czekałam tu na Was, rozgośćcie się!

Drugi regalik: kanały, podcasty, książki

Są takie rzeczy, które są tak bardzo poryte, że otwierają mózg na jakieś niedostępne dotąd światy. Dla mnie takim totalnym umysłowym BUM jest kanał na YT oraz na Instagramie NOWNESS. Musicie to poznać, bo… no musicie. 

A dlaczego i co najbardziej oraz CO JESZCZE, to Wam już powiem w filmiku, bo przecież wszyscy jesteśmy rodzicami i wiadomo, że czasu na lekturę (nawet tego wpisu) mamy jak na lekarstwo. Oglądajcie, ale – zajrzyjcie też w tym wpisie pod film, bo tam Wam powiem, co z tą “Fantazją”!

Fa-fa-fantazja

Wiecie, co jest najlepsze w inspiracjach? To, że działają. Dlatego dziś mogę Wam też powiedzieć, że skomponowałam pełną wersję “Fantazji” i… pojawiła się ona w Pomelody Śpiewniku Polskim cz. 3 – możecie go kupić, włączyć, posłuchać “Fantazji” i pomyśleć sobie, że warto spacerować po szlakach różnorodnych inspiracji, by dogonić Wenę. Takich szalonych, kreatywnych, zaskakujących, nieprzewidywalnych i kolorowych biegów Wam właśnie życzę! 🙂

Uważam, że skrajności nie są dobre. Dlatego nie stoję ani po tej stronie, gdzie dziecięca twórczość ma być podporządkowana gustom rodzica, ani tam, gdzie z obawy przed zzewnątrzsterownością nie chwali się prac dzieci wcale. Gdy patrzę na dzieła moich synów, w większości po prostu jestem dumna – dają mi niekłamaną przyjemność estetyczną. Jak spotykam dzieło, które mi się podoba, to chwalę jego twórcę. Naturalne, co nie?

Kaganiec poprawności

Tzw. poprawność wychowawcza, w imię której niektórzy komentują wyłącznie ilość pracy, jaką dziecko włożyło, wydaje mi się skrajnością i ograniczeniem. To jawny kaganiec. Heloł, przecież taka postawa odbiera wolność spontanicznych reakcji (wowów, achów, westchnień!) i prawdziwego przeżywania sztuki. Nie o takie #wychowanieprzezsztukę walczymy, serio.

A jak nie wiecie, o jakie walczymy, to… Fotka z moją książką poniżej, a link tutaj (lokowanie produktu zakończone 😉 ).

Jak więc widzę „złoty środek”? Dla mnie to mądre, szczere i i pełne entuzjazmu pochwały. Nie suche: „O, użyłeś niebieskiej kredki” czy „Wygląda na to, że bardzo się starałeś”, ale też nie nic nie wnoszące warsztatowo: „Bardzo ładny rysunek”.

Zawsze jest coś, co można docenić. No bo jak się na ten przykład nie zachwycić, gdy dziecko, patrząc na rodzica:

…idzie w jego ślady?

Jak chwalić w praktyce?

Gdy dziecko przybiega do nas ze swoją pracą, kluczowy wydaje mi się mój entuzjazm oraz okazane zainteresowanie. Zazwyczaj wtedy maluch sam zaczyna wtedy opowiadać o swoim dziele, a ja go słucham i zwracam uwagę na szczegóły. Używam wtedy wypowiedzi:

  • Piękny efekt! czy ten element namalowałeś pastelami?
  • Jakie świetne połączenie kolorów!
  • Czy widziałeś, gdzieś taki pojazd czy jest on z Twojej wyobraźni?
  • Wspaniałe są te małe plamki – bardzo precyzyjna robota!

Staram się nie opisywać i nie dopytywać, co jest na rysunku. Zresztą, sam autor pracy często nie czuje potrzeby analizowania – to było malowanie, jest efekt, ta-dam! Nie ma konieczności klasyfikacji i oceny dzieła.

A gdy dziecko pyta wprost?

Czasem dzieci pytają wprost: „Podoba Ci się?”. Opowiadam wtedy: „Bardzo!” i szczerze wskazuję na to, co warto docenić (np. detal, wysiłek czy moje subiektywne odczucia). Brzmię wówczas np. tak:

  • Szalenie podobają mi się te kolory!
  • To połączenie było bardzo czasochłonne, ale wyszło świetnie!
  • Bardzo sprytnie namalowałeś to tło!
  • Ta uśmiechnięta postać wprawia mnie w dobry nastrój!

Pokazuję tym sposobem moje podejście do odbioru sztuki i świata w ogóle. Będąc np. w muzeum, kontempluję to, co podoba mi się w danym obrazie czy obiekcie i tak samo robię z pracą dziecka.

Ingerować czy nie?

Czy ingeruję w prace moich dzieci? Powiem Wam wprost: zdarza mi się. Zwłaszcza, jeśli dziecko wdraża mnie w swoją koncepcję. Dlatego mówię np. „Jeśli chcesz nieco ożywić ten obraz, możesz użyć jakiegoś ciepłego koloru, np. czerwonego”. Zawsze jednak na koniec odbijam piłeczkę: „A Tobie się podoba?”. Pamiętam, że przecież mówiłam o swoich odczuciach i swoich upodobaniach, a niczego nie mam zamiaru wymuszać. Nie o tym jest przecież tworzenie. Nie chodzi o moją radość, ale przede wszystkim – o radość dziecka. O, taką właśnie jak ta! 🙂

PS. Jak już docenicie i pochwalicie dzieła sztuki swoich dzieci, to… zajrzyjcie do mojego wcześniejszego wpisu i dowiedzcie się, dlaczego je wyrzucam. 😉

jak nie zabić wyobraźni dziecka

Tam, gdzie wychowanie przez sztukę, tam też piętrzące się „skutki uboczne”, czyli prace małych artystów. Często z przymrużeniem oka nazywam je „dziełami”, choć prawdę mówiąc, nie uważam, że sztuką jest coś, co powstało przypadkowo w zabawie. Czy warto przeznaczyć osobne pomieszczenie na prace naszego dziecka lub wytapetować nimi salon i jadalnię? Jak oceniać? Pytać, klaskać, wieszać na ścianie? Opowiem Wam, jak to jest u nas.

jak nie zabić wyobraźni dziecka 3

Jak się wychowuje przez sztukę

Wiem, jak się czujecie, gdy rozpromieniony maluch przybiega do Was ze swoim nowym obrazem, wydzieranką czy rzeźbą przestrzenną. Wiem, jaki dumny potrafi być z wielkiej czarnej plamy na białej kartce papieru. Wiem, że wyglądacie wtedy tak:

To zupełnie naturalne, serio. 😉 Sama w końcu na swoim Instagramie wielokrotnie pokazuję Wam artystyczne aktywności moich synów. Cieszą mnie i fascynują, niezależnie od tego, czy są wynikiem farbowanej waty rzucanej o ścianę, jak tu:

czy wynikają z odkrycia nowego zastosowania wirówki do sałaty, jak tutaj:

czy też płótnem okazuje się… jedno z dzieci, jak tu:

Zachęcając Antka, Stefka i Józka do twórczej aktywności, „dzieł sztuki” siłą rzeczy mam potrójnie dużo.

Czy je zachowuję? Tak.

Czy je wyrzucam? Tak.

Zgadza się: obie odpowiedzi są prawidłowe. Aby nie zwariować, ważny jest bowiem sam „mechanizm selekcji”.

Między koncepcją a bazgrołami

Wyjaśnijmy sobie jedno: dostrzegam ogromną różnicę między „rodzącą się sztuką” a swobodnym „bazgraniem”. Pierwsza sytuacja jest dla mnie wtedy, gdy dziecko materializuje jakąś koncepcję twórczą (np. maluje do muzyki to, o czym wg niego opowiada utwór). Druga – gdy eksploruje jakąś technikę lub po prostu ćwiczy, doskonali warsztat.

Czy daję się ponieść emocjom, wybucham zachwytem i podkreślam wysiłek twórczy, który chłopcy włożyli w swoje „dzieło”? Oczywiście – ale: tylko w przypadku sytuacji nr 1, czyli „rodzącej się sztuki”.

Co robię więc w przypadku ćwiczeń i zwykłego doskonalenia warsztatu? Nie podsycam atmosfery wyjątkowości takiej pracy. I już. To takie proste. Czasem to przecież jedynie kartka, na której testowaliśmy jakąś technikę lub uczyliśmy się, jak najdokładniej narysować okrągłą pomarańczę.

Może być więc tak, że trzy pierwsze kartki zachlapane farbą na wzór action painting nie wywołują u nikogo ani grama przywiązania, by nagle czwarta okazała się realizacją jakiejś koncepcji, co sprawia, że niełatwo będzie się z nią później rozstać. Moim zdaniem, bycie towarzyszem dziecka w doświadczaniu tworzenia jest kluczem, który otwiera nas na zrozumienie, czym ta praca (a raczej jej końcowy efekt) jest dla dziecka.

Kiedy wyrzucam, a kiedy zostawiam

W ciągu ostatnich kilku lat Antek, Stefek i Józek stworzyli jakieś milion „dzieł sztuki”. Albo dwa miliony, sama nie wiem. Niektóre z nich podobają mi się jednak szczególnie i wtedy je przechowuję, dla własnej przyjemności, dopisując z tyłu imię dziecka i datę. Ba, kilka z nich wisi nawet oprawionych, nie tylko u nas w domu, ale też w biurze Pomelody!

Widzę też, że na niektórych pracach zależy z kolei moim synom. Niezależnie od powodu – mogą je wtedy powiesić, każdy na swoim sznurku (i przypiąć klamerkami) albo włożyć do jednej małej specjalnie na to przeznaczonej szuflady.

ALE! W większości przypadków skupiamy się po prostu na radości samego tworzenia i po skończonej aktywności, zwyczajnie wyrzucamy te rzeczy. Dziecięce rysunki nie są przez nas traktowane jak świętość czy coś nietykalnego – bardziej jak pole do doświadczeń. Cały czas pamiętam jednak, że to przestrzeń, nad którą pełną kontrolę ma właśnie dziecko.

Dlaczego to ważne?

Dzięki temu, że w moim domu dziecięcych prac jest naprawdę dużo, mogę zwrócić uwagę na takie ich aspekty jak:

  • proces tworzenia
  • podejmowanie kolejnych prób
  • eksperymentowanie

Większość z nich ląduje w koszu tuż po skończeniu, dlatego jestem też w stanie dostrzec te momenty, w których czysta ekspresja przechodzi w konkretny komunikat, gdy rodzi się jakiś wcześniej sprecyzowany zamysł, który potrzebuje spotkać się z drugim człowiekiem – odbiorcą. Tego nie da się zauważyć, gdy dziecko jest przyzwyczajone, że wystarczy jego jedno pociągnięcie pędzlem, a dorośli od razu je oklaskują (oczywiście poza tym „pierwszym razem”, gdy dziecko wzięło pędzel do ręki).

Przykład idzie z góry – czy tego chcemy, czy nie – dlatego nieraz dzieci „nokautują” nas naszymi własnymi tekstami. Wielokrotnie słyszałam, jak mój najstarszy syn mówił: „Nie, muszę zacząć jeszcze raz, bo to mi kompletnie nie wyszło”, z dokładnie taką samą intonacją, z jaką mówiłam to wcześniej ja. I bardzo dobrze, bo nie każdą kreska postawiona przez nasze dziecko jest dziełem sztuki.

Kiedy uczymy się rysować konia, a wychodzi nam raczej skrzyżowanie lwa z hipopotamem, to po prostu nie jest to dobry rysunek. Bylibyśmy zdezorientowani, gdyby ktoś wszedł, rzucił okiem na te nieudane szkice i powiedział: „WOW! Wspaniały koń! No wypisz, wymaluj – koń!”. Nie róbmy więc tego naszym dzieciom. 🙂

Chyba na każdy z tych tematów pisałam już całkiem obszernie w różnych wpisach. Ale wiadomo… 😉

Tutaj więc zebrałam 10 najczęściej zadawanych mi pytań na temat umuzykalniania dzieci i odpowiedziałam w takiej pigułce w jakiej tylko umiałam. A kto temat chce rozwinąć niech się czuje zaproszony do poszperania na tym blogu!

1. Czy dziecko potrzebuje muzyki? 

Odwróciłabym lekko to pytanie i sama zadała następujące: czy dziecko potrzebuje języka? Tego chyba nigdy nie poddajemy w wątpliwość, bo jasne jest dla nas, że język pełni funkcję komunikacyjną oraz ekspresyjną. Chcemy, by maluch mógł porozumieć się z innymi i czerpać przyjemność z budowania relacji jaka z tego wypływa. Chcemy również, by dziecko mogło wyrazić siebie: to co czuje, myśli, kim jest. Zapominamy jednak, że z muzyka jest językiem. Powiedziałabym nawet, że jest pierwszym językiem dziecka. Jeszcze na długo zanim wypowie ono pierwsze zdania, komunikuje i wyraża się melodią, rytmem, pulsem, pauzami – tym wszystkim co buduje potem jego język ojczysty, ale zanim przybierze tę formę jest po prostu muzyką. Jest to jeden z najbardziej przekonujących mnie osobiście argumentów: każde dziecko rodzi się z „talentem” muzycznym, choćby po to, by nauczyć się mówić. 

2. Jak muzyka wpływa na rozwój dziecka? 

Obszary wpływu muzyki na rozwój można by wyliczać godzinami. Dotyczą one: stymulowania pamięci, IQ oraz inteligencji emocjonalnej, rozwiązywania problemów, wspomagania nauki przedmiotów ścisłych, języków, umiejętności czytania ze zrozumieniem, rozładowywania napięć, rozwoju umiejętności społecznych. Muzyka wpływa na dziecko w sposób niesamowicie holistyczny, ponieważ oprócz stymulowania mózgu, wyobraźni czy kompetencji społecznych jest nierozerwalnie związana także z rozwojem ruchowym. Muzykowanie – czyli aktywne tworzenie muzyki jest czynnością absolutnie wyjątkową stymulującą obie półkule mózgowe równocześnie. 

dlaczego dziecko w kółko chce słuchać tej samej piosenki?

3. Jak zaszczepić w dziecku miłość do muzyki? 

Znów nieco odwróciłabym perspektywę, bo prawdziwe pytanie to jak tej miłości w dziecku, które przychodzi na świat nie zabić! Miłości do muzyki nie trzeba dziecku wpajać. W okresie sensytywnym na muzykę czyli do ok. 4 roku życia (gdzie najważniejsze jest pierwsze 12 miesięcy!) całe ciało dziecka pragnie muzykować i potrzebuje tego. Ważne jest, by mu to umożliwić, a że dziecko wszystkiego uczy się poprzez naśladowanie swoich autorytetów (którymi w tym okresie są rodzice lub opiekunowie) to jedyne o co należy zadbać to, by maluch miał okazję do obserwowania muzykującego dorosłego, by następnie mógł go naśladować. Dokładnie tak samo jak to się dzieje z nauką chodzenia, mówienia czy jedzenia, bo w swojej istocie muzykowanie jest tak samo naturalną umiejętnością. 

4. Jaka muzyka najlepsza jest na początek, proste piosenki czy klasyka? 

Tutaj warto pomyśleć o muzyce jak o jedzeniu. Wyobraźmy sobie, że jedyna potrawa jaką serwujemy dziecku to hamburger. Hamburger na śniadanie, hamburger na obiad i kolację. Nie jest to zbilansowana dieta, którą rodzic z przekonaniem zastosuje u malucha.
Analogicznie – niestety – większość tzw. „muzyki dziecięcej” skomponowana jest w metrum dwudzielnym ( czyli „um-pa-um-pa”) i tonacji durowej (czyli tej „wesołej do-re-mi-fa-sol-la-si-do”). Większość piosenek, które kategoryzujemy jako „dziecięce”, brzmią po prostu tak samo!
Kiedy tworzyłam Pomelody chodziło mi właśnie o to, by w jednym miejscu znajdował się zbiór piosenek, które sprawią dziecku radość, ale nie będą dziecięce – jeśli pod tą nazwą kryje się to, że wszystko może być tandetne i „na jedno kopyto”. I nie chodzi tu tylko o melodię i rytm. Muzyka Pomelody zrywa z tradycyjnym podejściem do utworów dziecięcych, ale są pisane „jak dla dorosłego”. Albumy zostały zaprojektowane w taki sposób my maksymalnie stymulować rozwój wyobraźni, zmysłów i wrażliwości dziecka poprzez zróżnicowanie tonalne, rytmiczne, stylistyczne oraz szeroką gamę barw, form, instrumentariów. Jednocześnie wiedząc, że dziecko uczy się poprzez naśladowanie swoich autorytetów, muzyka ta jest stworzona w taki sposób, by sprawiała przyjemność w odbiorze również rodzicowi.
Różnorodne doświadczenia muzyczne tworzą więcej połączeń nerwowych w mózgu, kształtują zmysł estetyczny dziecka i zapewniają mu wszystkie „muzyczne składniki odżywcze” do tego, by mogło zdrowo się rozwijać. 

5. Co to znaczy wartościowa muzyka? 

Gdy piosenki są w różnych stylach i aranżacjach, czerpią z wielu kultur muzycznych, naturalnie wnosi to bogactwo w warstwie melodycznej (różnorodność skal i tonacji) rytmicznej (różne metra i rytmy) i instrumentalnej (różnorodne instrumentarium). Przeciwieństwem bogatego muzycznie środowiska będzie więc muzyka, która: zawsze brzmi tak samo, jest uboga brzmieniowo, jest prymitywna w formie, jest tylko wesoła, jest tylko „na dwa” 

A taka niestety otacza nasze dzieci w znakomitej większości. Atakuje maluchy z radia, telewizji, bajek, plastikowych zabawek, YouTuba. Często będąc jeszcze okraszona jakąś fatalną animacją….
Należy więc wybierać muzykę zróżnicowaną, ale warto też pamiętać o tym, że rodzic jest autorytetem dziecka – również muzycznym! A więc to od modeluje zachowania w stosunku do muzyki. Nie chodzi o to, by puszczać dziecku Mozarta, gdy samemu się go nie trawi. Dziecko w mig zdemaskuje tę hipokryzję. 

6. Co jest ważniejsze: słuchanie muzyki czy gra na instrumentach? 

Słuchanie wartościowej muzyki to wspaniała czynność wpływająca na nastrój i stymulująca mózg, ale magia i prawdziwy rozwojowy potencjał zaczyna się wtedy, gdy tworzymy muzykę, a nie tylko biernie jej słuchamy. 

7. Co jeżeli rodzic nie umie śpiewać ani grać na żadnym instrumencie? 

Dziecko talent muzyczny ma w sobie. Choć znacznie bardziej wolę posługiwać się słowem „potencjał”, jako że słowo „talent” już samo w sobie sugeruje, że jest rzadkością i przytrafia się nielicznym. Rodzic właściwie tylko zapewnia odpowiednie warunki do tego by dziecko mogło się swobodnie rozwijać, by chciało śpiewać i tańczyć dlatego, że rodzic pokazał mu, że jest to tak naturalne jak mówienie czy chodzenie. I ostatecznie maluch prędzej nauczy się czysto śpiewać naśladując fałszującego rodzica niż jeśliby w ogóle tego przykładu idącego z góry nie miał. 

8. Czy trzeba chodzić na zajęcia umuzykalniające? 

Zajęcia umuzykalniające to bardzo fajny sposób spędzania z dzieckiem radosnego, wypełnionego muzyką czasu. Ale nie zastąpią one naturalnego rozwoju muzycznego, który odbywa się w relacji dziecko-rodzic cały czas. Dokładnie tak jak maluch musi być zanurzony w języku w sposób ciągły – nie chodzimy przecież raz w tygodniu z niemowlęciem na zajęcia języka polskiego, tak samo muzykowanie musi stać się naturalnym elementem życia. Zajęcia umuzykalniające są więc po to, by dać rodzicowi narzędzia: piosenki, inspiracje, pomysły na muzyczne zabawy, które rodzic będzie stosować w kontekście życia codziennego. Dobre zajęcia umuzykalniające to takie, po których rodzic wyjdzie zachęcony, zainspirowany i wyposażony w gotowe rozwiązanie by ten radosny stan swobodnego muzykowania trwał w domu.

9. Co jeśli dziecko odziedziczyło po rodzicach brak słuchu muzycznego? 

Był taki czas, gdy całą odpowiedzialność zrzucało się na geny, jednak teraz coraz więcej mówi się o ogromnej roli środowiska i wychowania. Porównałabym to do nasionka potencjału muzycznego. Każde dziecko rodzi się z takim nasionkiem – niektóre są malutkie, inne całkiem sporych rozmiarów – i to jest ten element, który rzeczywiście zależy od genów. Ale nasionko zostaje posadzone w ziemi i od tej pory liczy się już tylko bogate środowisko czyli odpowiednia gleba, ilość światła i wody i pewnie wiele innych rzeczy, których nie pamiętam z biologi. Chodzi jednak o to, że nawet bardzo wielkie nasiono przy nieodpowiednim środowisku nie będzie rozwijać swojego pełnego potencjału. A jednocześnie bardzo mały potencjał muzyczny może zostać rozwinięty w kochającego muzykę dorosłego, który czysto śpiewa i rytmicznie się porusza, a przede wszystkim świetnie się przy tym bawi. 

10. Jak nie wychować dziecka na fana disco-polo? 

Wróćmy do analogii do diety. Gdyby dać dziecku wybór prawdopodobnie codziennie chciałoby jeść tylko słodycze czy rzeczone hamburgery. Ale na początku to my decydujemy o tym co jest dla dziecka właściwe. Nie przyprawiamy pierwszych dań, które podajemy maluchowi rozszerzając dietę bowiem chcemy, by jego kubki smakowe „pracowały” rozpoznając i uwrażliwiając się na różne smaki. I tak właśnie się dzieje – maluch przeżywa każdy nowy „odcień smaku”. Jeśli jednak zaczniemy wszystko solić i wzmacniać bardzo szybko okaże się, że właściwie nic niedoprawionego do granic możliwości już mu nie smakuje – ale przyzwyczajony jest do prostego, intensywnego pobudzenia. Niestety dziecięce piosenki typu disco-polo jest dokładnie takim przesolonym posiłkiem, od którego uzależniamy się bardzo szybko, który zaspokaja nas szybko, ale tylko na chwilę i nawet nie orientujemy się kiedy – przytłumia nasze zmysły, a co najgorsze zmysły maluszków, które właśnie są na etapie rozwoju, kształtowania, poszukiwań i odkryć. Kluczem do sukcesu jest więc unikanie „muzycznego fast-food’u”. Nie ma oczywiście co się nadmiernie tematem stresować, ale na pewno warto skupić się na tym, by muzyka jaka otacza dziecko na codzień była po prostu bogata i wartościowa. Wtedy nawet ten muzyczny hamburger raz na jakiś czas nie zaszkodzi. 

Dlaczego dzieci milkną gdy dołączamy do nich w śpiewie? Dlaczego gdy tylko próbuję się dołączyć dziecko mówi do mnie: „Mamo nie śpiewaj, teraz ja śpiewam!”?

Zdarzyło się to mnie samej – 3 latek powiedział do mnie: „Mama, nie śpiewaj”. I kiedy było to w samochodzie po powrocie z przedszkola – miałam dla niego pełne zrozumienie – nie koniecznie musiał mieć ochotę w tej konkretnej chwili wysłuchiwać moich arii. Sprawa dość oczywista. Natomiast gdy sytuacja wyglądała w ten sposób, że on śpiewa (lub gra właśnie na instruemntach) a ja w podskokach się do niego przyłączam, na co on przestaje lub mówi, żebym przestała, to jej już do końca nie rozumiałam. Pytałam go wtedy dlaczego i odpowiadał, że teraz on chce śpiewać (lub grać).

Muzyka jako język

Te sytuacje po raz kolejny przywiodły mi na myśl analogię muzyki do języka. Te analogie często są trafione – bo muzyka to właśnie swego rodzaju język – szczególnie gdy mowa o dzieciach najmłodszych, które nie posługują się jeszcze językiem mówionym. A przecież z językiem jest tak, że czasem dziecko mówi nam coś i nie „życzy sobie” żeby mu przerywać, bo gdzieś w swojej wypowiedzi dąży. Innym razem oczywiście razem z dzieckiem recytujemy jakiś wiersz, albo opowiadamy historię „na przemian” – dodając na zmianę różne fakty – jednym słowem używamy języka w różny sposób.

Z muzyką może być podobnie: czasem służy nam do tego, żeby mieć poczucie wspólnoty i radości, czasem wyrażamy nią coś indywidualnego i niekoniecznie mamy ochotę, żeby nam się ktoś wtrącał. Myślę, że to dotyczy w szczególności małych dzieci, ponieważ muzyka jest ich pierwszym językiem, tym w którym czują się najpewniej i który rozumieją najlepiej – dopiero z upływem lat rolę tę przejmuje język mówiony. Oznacza to więc, że ani nie należy dziecka do niczego zmuszać, ale też nie brać tej „odmowy” do siebie – tak samo jak nie „obrazilibyśmy się” gdyby dziecko powiedziało: „nie mów! ja chcę to opowiedzieć!”. Myślę, że jest czas wspólnego muzykowania i czas indywidualnej muzycznej wypowiedzi.

Muzyka jako czysta ekspresja

Analogia do języka może jednak sugerować, że dziecko nadaje jakiś komunikat do odbiorcy i oczekuje sprzężenia zwrotnego (tzw. Feedback’u). I często tak też jest. Dlatego właśnie tak często zachęcam, by odpowiadać maluchom w języku muzyki. Gdy zobaczymy, że maluch usłyszał muzyczkę, stojąc w swoim łóżeczku przy szczebelkach, huśta się, wygina i wydaje odgłosy, odpowiedzmy mu w języku muzyki ( bo z pewnością w tym języku komunikat został nadany), podśpiewując podobnie do dziecka, zamiast wykrzykiwać: „brawo! Jak pięknie tańczysz!”.

Ale można temat ugryźć także od innej strony. Zabawa muzyczna, plastyczna i ruchowa to niemal cały świat małego dziecka. W zabawie tworzy ono swój własny intymny świat. Zatem warto zdawać sobie sprawę także z tego, że jego ekspresji mogą nie towarzyszyć żadne komunikaty ani oczekiwania. W tym ujęcia nasze „wtrącanie się” jest po prostu bez sensu, bo to tak jakby dziecko rysowało po prostu coś, co nie wymaga dookreślania na kartce, a my mu wjeżdżamy z własnym ołówek i mówimy: „ok, to tutaj dorysujemy nogi, a tu ręce”.

Pomysły na malowanie z najmłodszymi 2

Przy okazji tego rysunkowego porównania polecam książkę „Odkrywanie śladu” Arno Sterna. Do jej recenzji tu na blogu przymierzam się od zeszłego lata i jakoś czasu znaleźć nie mogę, a temat w tym czasie pogłębiłam więc świadomość tego jak jest głęboki i ważny lekko mnie przytłoczyła. Zakończę jednak ten wpis właśnie z tejże książki cytatem i pewną letnią sytuacją:

Siedzę sobie i czytam: „Dziecko nie tworzy dzieła. Bawiące się dziecko tworzy świat – własny, intymny.” W tym czasie Stefan rozsiada się na balkonowych deskach z dwoma przyniesionymi bębenkami. „Zatem to niezwykle ważne, by zdawać sobie z tego sprawę, ponieważ jego ekspresji nie towarzyszą żadne komunikaty ani oczekiwania.” – czytam dalej, a Stefan „naparza” w tle. Cóż za niezwykłe błogosławieństwo móc widzieć „to” na własne oczy i czasami w roli obserwatora pozostać.

Pierwsze pytanie, które nasuwa się na myśl po przeczytaniu tytułu, to czy się w ogóle da? Przecież osobowość to coś, na co się pracuje całe życie! Połączenie temperamentu, cech charakteru i środowiska, w którym się wychowujemy… Jaki właściwie my, rodzice, mamy na to wpływ?

Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby stwierdzić, że jednak coś możemy zrobić. W końcu dom rodzinny to podstawowe środowisko dziecka, w którym się rozwija. Dorasta. To my budujemy wspólnie ten dom. Ustalamy nasze priorytety, potem panujące zasady i wszystko opieramy na naszej miłości. Ale jak to w życiu bywa, wychodzi nam raz lepiej, raz gorzej. Ale do rzeczy!

Czym jest Wielka Piątka?

To jedna z kluczowych teorii osobowości autorstwa m.in. Paula Costy oraz Roberta McCrae, która wskazuje 5 czynników, które budują naszą osobowość. Postaram się omówić każdy z czynników i jednocześnie zaproponować kilka pomysłów na muzyczne wspieranie każdej z tych cech, by zapewnić naszym dzieciom dobry start w  dorosłe życie.

1. Neurotyczność 

Samo słowo od razu włącza alert w naszej głowie. Nic dziwnego, bo raczej nikt z nas nie chciałby, by taką cechą określano nasze dziecko. Jednak przy osobowości chodzi o POZIOM neurotyzmu. Pożądany jest oczywiście niski poziom, który oznacza dokładnie tyle, co zrównoważenie emocjonalne i całkiem niezłe radzenie sobie z trudnymi emocjami, o które nie trudno w życiu, a także brak lęków.

Co muzycznie możemy zrobić, by strzałka na skali tej cechy pozostała daleko w dole?

Tak naprawdę zaczynamy od okresu prenatalnego. Unikamy hałasów, stresów, przeciążenia – absolutnie wszystkiego, co wpłynęłoby negatywnie na nasze dziecko. Zobaczcie, jest to dla nas całkiem jasne, że samopoczucie matki, warunki w jakich przebywa, jej akceptacja macierzyństwa – to wszystko odbija się w tym maleńkim człowieczku, który lada moment ma się pojawić na świecie.

Kiedy już się pojawi, to naszym zadaniem jest zapewnienie środowiska bez „zanieczyszczenia dźwiękowego”, by zapewnić spokój i poczucie bezpieczeństwa. Dlatego unikamy hałasów na tyle ile to tylko możliwe i wprowadzamy nasze rytuały, jak śpiewanie kołysanek (chyba nie ma nic bardziej magicznego dla noworodka niż śpiewający rodzice!). Warto również wspólnie słuchać ulubionej muzyki i tym sposobem wprowadzać chwilę relaksu.

A kiedy mamy już większego smyka?

Kiedy nasze dziecko zaczyna przejawiać pierwsze zainteresowanie muzyką, podryguje, podśpiewuje, mówi do nas śpiewając, zaczyna eksperymentować z dźwiękiem wyjmując garnki i grając łyżką – powinniśmy w pełni to akceptować. Mam na myśli to, że nie powinny padać z naszych ust stwierdzenia: „ No tańczyć, to ty nie umiesz”, „ Zrób to w rytmie” (częsty problem rodziców muzyków), czy „Mów do mnie normalnie. Nie wygłupiaj się”. Dla rodziców bywa to mocno męczące (wiem coś o tym choć wygląda na to, że etap perkusji z garnków mamy już za sobą), ale muzyka zbliża i pomaga budować trwałe relacje. Warto więc poświęcić trochę świętego spokoju i ciszy w ciągu dnia. Trochę 😉

2. Ekstrawersja

Tego pojęcia raczej nie trzeba tłumaczyć. Nie od dziś wiemy, że chodzą między nami ekstrawertycy, których nie sposób nie zauważyć i introwertycy, którzy nawet jak już się między ludźmi kręcą, to mniej chętnie. Ta cecha odnosi się do jakości i ilości interakcji społecznych oraz poziomu aktywności, energii, a także zdolności do doświadczania pozytywnych emocji. W dużej części zależy od temperamentu – to prawda.

ALE! Ale dzieci akceptowane i od urodzenia mające „przyzwolenie” na okazywanie emocji są po prostu śmielsze i chętniej wchodzą w nowe relacje. I znowu – aktywność muzyczna jest doskonałym narzędziem, by ten proces wpierać: wspólnie śpiewajmy, tańczmy, inspirujmy się dźwiękami (poprzez aktywności takie jak: malowanie do muzyki, wymyślanie tytułów, opowiadanie bajek do muzyki np. „Piotruś i Wilk” Prokofiewa, „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego, czy wspaniałe Bajki – grajki z naszego dzieciństwa), bawmy się w tworzenie własnych instrumentów z rzeczy dawno nam niepotrzebnych… Pamiętajmy, że kreatywność to bardzo ważna cecha. Nie łudźmy się, że szkoła dba o nią dostatecznie. Wszystko w naszych rękach! Ogranicza nas często jedynie nasza chęć i wyobraźnia.

3. Otwartość na doświadczenia

Super ważna cecha, wskazującą na tendencję do pozytywnego wartościowania doświadczeń życiowych, tolerancję na nowość i ciekawość poznawczą. Umiejętność dokonywania zmian świadczy o naszym rozwoju. Rozwój = zmiana. Jeśli nasze dziecko przez negatywne doświadczenia zamknie się na zmiany, to stanie w miejscu. Pewnie nie będzie to najszczęśliwszy czas w jego życiu, więc warto wprowadzać profilaktykę! I znów apeluję do Waszej kreatywności. Wiecie co skutecznie otwiera na nowe doświadczenia zarówno dzieci jak i rodziców? Wspólne muzykowanie! Nie tylko w święta.   

Kilka słów o śpiewie. 

Nic innego nie ma takiej wartości terapeutycznej ani profilaktycznej jak śpiew właśnie. Dlaczego?

Dlatego, że kiedy śpiewamy, w naszym organizmie zachodzi szereg zmian na lepsze. Nie da się śpiewać, mając napięte mięśnie. Śpiewamy → rozluźniamy mięśnie → do mózgu idzie informacja, że jest dobrze i bezpiecznie. Pogłębiamy oddech, zwężają się nasze źrenice i wytwarzają hormony szczęścia. Ba! Nie jest możliwym, by jednocześnie śpiewać i trwać w gniewie i negatywnym stresie (trema to już co innego, bo z reguły jest to „stres pozytywny”). Z resztą czy nie pamiętamy przecież ostatecznie, że „piosenka jest dobra na wszystko kochani!?”

4. Ugodowość 

Przez ugodowość rozumiemy umiejętność wchodzenia w dialog, zdolność empatii i ogólnie pokojowe nastawienie do ludzi. Czy zależy nam na tym? Oczywiście! Przecież bez tego ani rusz w dorosłym życiu. A jak stymulować rozwój tego aspektu w sposób przyjemny i skuteczny?

Jak już się domyślacie, wspólna gra na instrumentach uczy umiejętności współpracy. Ale mamy jeszcze wachlarz innych możliwości!

Zwłaszcza, że w wieku przedszkolnym, gdy pojawiają się pierwsze problemy w temacie kompromisów. Tu warto poćwiczyć z dzieckiem coś takiego, jak dialog muzyczny. Jeśli znamy źródło sytuacji trudnej dla dziecka (dzień w nowym przedszkolu, relacja z kolegą, wyjazd), to możemy to w prosty sposób przepracować wykorzystując instrumenty lub układając piosenkę o emocjach. Dialog to przede wszystkim odgrywanie ról, gdzie rodzic w bezpiecznej sytuacji pokazuje dziecku jak może się zachować, pyta o emocje i radzi. Natomiast dziecko może bez strachu i stresu przećwiczyć różne zachowania i przewidzieć skutki.

A starsze dzieci? Chóry, zespoły, schole, zajęcia muzyczne w grupach, tańce – w łatwy i przyjemny sposób uczą współpracy i nastawienia na wspólny cel.

5. Sumienność 

To stopień zorganizowania, wytrwałości i motywacji osoby. Praktycznie każde działanie muzyczne wspiera tę cechę. Nawet nauczenie się i zaśpiewanie nowej piosenki w całości, czy sprzątanie instrumentów po wspólnej grze to już pewien trening wytrwałości. Oczywiście, należy to dopasować do wieku. Jeśli wasze dziecko zacznie chodzić do szkoły muzycznej – to bez tej cechy ani rusz i każdy, kto przez to przechodził wie, że bez planu i zorganizowania to niemal niemożliwe. A jeśli nie? Pamiętajcie, że to rodzic jest autorytetem dla swojego dziecka i przykład własny to podstawa. Bo co w momencie, gdy dziecko chce się nauczyć tańczyć, śpiewać lub grać na instrumencie, a rodzic tylko udaje, że to akceptuje? Zamyka dziecku drzwi przy ćwiczeniu, nie pyta o wrażenia, nie chodzi na występy, kibicuje? Udawanie przed własnymi dziećmi po prostu nie przechodzi (nie tylko w tym przypadku). One mają wbudowany wykrywacz kłamstw. A każde oszukanie dziecka to utrata zaufania i krok od rodzica.

Podsumowując: akceptuj, inspiruj, działaj razem z dzieckiem!

Nie musisz wiedzieć praktycznie nic o teorii czy psychologii muzyki, której dotyczy ten post, by wykorzystać kilka pomysłów na wspieranie rozwoju swojego dziecka. Warto też spojrzeć z szerszej perspektywy. Jeśli od okresu niemowlęctwa zapewniasz swojemu dziecku poczucie bezpieczeństwa, akceptację, stałą motywację (lecz nigdy wyręczanie), wspólny czas na zabawę i wiarę, że może zdobywać góry, a rodzice będą stali za nim murem, to w okresie dojrzewania będzie miało solidne podstawy zaufania i relacji z rodzicami. A wszyscy wiemy, że wtedy w głowie dzieją się takie rzeczy, których nawet ten młody człowiek nie rozumie. Jest za to spora szansa, że wykorzysta te predyspozycje muzyczne przekazane w dzieciństwie i będzie odnajdywał część swojej tożsamości w muzyce: jej słuchaniu, tworzeniu. A to chyba całkiem dobra opcja na bezpieczne przejście przez „okres buntu”.

Autorką tekstu jest Jagoda Rusowicz – mama Mikołaja, muzykoterapeutka, instruktor rytmiki, licencjonowana nauczycielka zagranicznych programów muzycznych. Od 4 lat prowadzi z warsztaty z muzykoterapii (pracując zarówno z dziećmi jak i dorosłymi), zajęcia rodzinnego muzykowania POMELO oraz KIWI dla rodzin z dziećmi o specjalnych potrzebach.

Chodzi mi to po głowie już od kilku lat. Zanim zostałam mamą i założyłam Pomelody zetknęłam ze stwierdzeniem, że każde dziecko rodzi się z talentem muzycznym. Postanowiłam ten temat zgłębić, a że praktyczna ze mnie kobieta, to ostatnie lata poświęciłam temu, w jaki sposób tego potencjału w dziecku nie zabić, a następnie: jak zapewnić mu odpowiednie środowisko rozwoju.

Moje pierwsze dziecko pokazało mi, że w muzyce chodzi o radość jej tworzenia, a nie o teorię jej wykonywania. Na drugim dziecku sprawdziłam, na czym to wszystko dokładnie polega. Przyszedł czas na trzecie dziecko i kolejny etap mojego rozwoju. Tym razem na tapetę biorę słuch absolutny. 

Na etapie muzycznego kształcenia się, z ludźmi ze słuchem absolutnym spotykałam się wielokrotnie. Następnie, na etapie dokształcania się w zakresie umuzykalniania niemowląt i dzieci spotykałam się z tezą, iż dzieci z takim słuchem się po prostu rodzą, ale nierozwijany zanika.

Postanowiłam więc uporządkować te sprawy przede wszystkim dla siebie, a kiedy niektóre kwestie zaczęły mi się układać w całość pomyślałam, że chciałabym tę umiejętność rozwijać u mojego trzeciego dziecka. Wpisem tym rozpoczynam pewnie jakąś dłuższą drogę, ale chcę nim usystematyzować pewne kwestie, które posłużą zarówno muzycznym laikom, jak i profesjonalnym muzykom, którzy ze zjawiskiem się zetknęli osobiście, ale nijak się to przekłada na wiedzę jak prowadzić muzycznie swoje własne dziecko.

Czym jest słuch absolutny?

Najprościej rzecz ujmując słuch absolutny to umiejętność identyfikowania (lub wydobycia) dowolnej wysokości dźwięku bez odnoszenia się do wysokości wzorcowej. Stwierdzenie to nabiera sensu, gdy uświadomimy sobie, że większość ludzi percypuje wysokości dźwięku w sposób relatywny. Taki słuch możemy nazwać słuchem względnym (relatywnym) i ćwiczymy go w procesie umuzykalniania.

Czyli kiedy ktoś zagra nam na instrumencie dźwięk C mówiąc – „to jest dźwięk C”, a po chwili zagra dźwięk „G”, będziemy w stanie określić wysokość tego drugiego poprzez odniesienie się do wzorca. Słuch absolutny nie wymaga, by dana wysokość zaistniała w jakiejś relacji do innej wysokości. Osoba z taką umiejętnością słyszy „A” i nazywa ten dźwięk „A”, tak samo jak większość z nas widzi kolor czerwony i nazywa go kolorem czerwonym bez konieczności przyłożenia go do czegoś niebieskiego. 

Ponoć słuch absolutny miał zarówno Beethoven jaki i Mozart. Z drugiej jednak strony słuchem relatywnym – czyli takim jak ja – posługiwał się Brahms i Wagner.

Analogia do kolorów jest całkiem obrazowa, zastanówmy się bowiem nad tym, jaką ilość czasu i uwagi poświęcamy w procesie uczenia dziecka nazywaniu kolorów, które widzi, a jaką nazywaniu dźwięków, które dziecko słyszy. Może więc słuch absolutny nie jest jakimś ponadnaturalnym supertalentem, ale możliwością dostępną całkiem szeroko, której po prostu nie wykorzystujemy?

Pomysły na malowanie z najmłodszymi 2

Natura i geny czy wychowanie i trening?

Mówi się, że statystycznie słuch absolutny posiada jedna na 10 tysięcy osób. Jednak wśród osób posługujących się językami tonalnymi (mandaryńskim, wietnamskim, tajskim itp.) umiejętność ta występuje 30% częściej (ciekawe badania na ten temat prowadzi Diana Deutsch). W językach tonalnych wysokość dźwięku – ton, ma funkcję dystynktywną i decyduje o znaczeniu wyrazu. To czy daną samogłoskę w na pozór „tym samym wyrazie” wypowiemy na tej samej czy wznoszącej się wysokości, może zupełnie zmienić znaczenie słowa. Stąd płynie wniosek, że wychowanie i trening umiejętności rozpoznawania wysokości jest ważniejszy niż bagaż, który otrzymujemy w genach.

Ale ta akurat informacja czytelników mojego bloga zdziwić nie powinna, jako że od zawsze trąbię tu o przeważającej roli bogatego środowiska muzycznego i aktywnego muzykowania nad genami „po tatusiu, któremu słoń nadepnął na ucho”. 

Co do samych genów: może ktoś pamięta jeszcze z biologii, że istnieje coś takiego jak polimorfizm pojedynczego nukleotydu. Jest to zmienność sekwencji DNA polegająca na zmianie pojedynczego nukleotydu, który występuje w określonej pozycji w genomie. SNP czyli polimorfizm pojedynczego nukleotydu – z angielskiego Single Nucleotide Polymorphism, występuje normalnie w DNA danej osoby – średnio co każde 300 nukleotydów, co oznacza, że ​​w ludzkim genomie może być 10 milionów SNP.

Mogą one pełnić rolę markerów biologicznych, pomagając naukowcom zlokalizować geny związane z chorobą lub wyjątkowymi zdolnościami na przykład takimi właśnie jak słuch absolutny. Istnieje więc SNP zidentyfikowany jako RS 3057 lub „gen słuchu absolutnego”. Nie wiem jak się sprawy mają w Europie, ale ma go 50% Azjatów, więc nie jest to coś tak rzadkiego jak by się mogło wydawać.

Rozumienie i posługiwanie się muzyką a słuch absolutny

Wszystkie dzieci słyszą muzykę, ale jaką muzykę słyszą przez większość czasu? Najczęściej słyszą to, co jest przeciwieństwem muzyki wartościowej i co ja nazywam tandetą, jednak nie dlatego, że jestem radykalną wyznawczynią muzyki poważnej i się na popularną muzykę obrażam, ale dlatego, że jest to twór o bardzo niskiej zawartości informacji. Ich konstrukcja opiera się na kilku klawiszach i paru akordach (w większości T, S, D). Tak sam jak nie ograniczamy naszego języka do kilku prostych zdań, tak samo chcemy wystawić dzieci na interakcję z muzyką o wysokiej zawartości informacji. Tak się składa, że w kulturze zachodniej najczęściej jest to głównie muzyka klasyczna i jazz.

Słuch absolutny jest w pewnym sensie warunkiem wstępnym, aby muzykę chłonąć, odpowiednio przetwarzać, rozumieć, a następnie swobodnie tworzyć, ale istnieje prawdopodobieństwo, że rodzą się z nim wszystkie dzieci. Jednak po czasie ta umiejętność zanika (troszkę jak z pływaniem) ponieważ nie jest ćwiczona, używana i wzmacniana – nikt nie mówi dzieciom, że dźwięk C to C, F to F itd. skąd więc mają to wiedzieć?

Z dźwiękami jak z kolorami

Pomyślmy w jaki sposób uczymy się rozpoznawać kolory. Jest to proces, na który składają się wielokortne powtórzenia niemal każdego dnia. Codziennie dzięki zmysłowi wzroku widzimy całe spektrum kolorów od fioletowego do czerwonego, a następnie kojarzymy to z informacją, którą przyjmujemy wielokrotnie przez to, że ktoś powtarza nam, że czerwony to czerwony, a zielony to zielony. W ten sam sposób, dzięki zmysłowi słuchu wiązkę częstotliwości od około 16 do 20 tysięcy herców słyszymy niemal cały czas, ale w tym przypadku nikt nie mówi nam, że to jest C lub G, więc jak mielibyśmy się tego dowiedzieć. 

Spektrum dźwiękowe wydaje się szerokie, ale w zachodniej kulturze muzycznej dźwięki, do których naprawdę się odwołujemy to tak naprawdę te, które pojawiają się na klawiaturze fortepianu. Jest ich tylko dwanaście, ale pojawiają się one wielokrotnie w różnych rejestrach. W jaki sposób dzieci uczą się języka ojczystego: słyszą brzmienie tego samego słowa powtarzanego wielokrotnie dzień po dniu, zbierają statystyki na temat tych brzmień i po pewnym czasie znaczenia zaczynają przywiązywać się do poszczególnych słów. To samo dzieje się z dźwiękami. Słyszą wszystkie rodzaje dźwięków w naturze, ale te 88 konkretnych dźwięków częściej niż inne. Zaczynają więc układać je w głowie i słyszą je coraz częściej, ale wciąż ktoś musi je nazwać. Bez względu na to, jak często słyszysz dźwięk C, jeśli nie wiesz, że ten dźwięk to właśnie C, sam nigdy się tego nie dowiesz – wynika więc z tego, że powinniśmy nazwać dźwięki.

Jak wytrenować słuch absolutny?

Nie wiem.

Ale to, co postanowiłam w oparciu o powyższe informacje i przemyślenia to, aby osadzić w kontekście, ułatwić i uprzyjemnić sobie proces nazewnictwa dźwięków dla mojego najmłodszego syna, zapragnęłam stworzyć 24 drobne fragmenty muzyczne, z których każdy zaczynać się będzie ode mnie nazywającej brzmiące dźwięki trójdźwięku, po którym nastąpiłaby, krótka muzyczna forma w tej tonacji.

Może się co prawda skończyć, jak z naturalną higieną niemowląt oraz uczeniem niemowląt czytania metodą Domana – czyli pomysł mi się podoba, zapał mam wielki tylko czasu mi brak i systematyczności.

Ale pomysł podsuwam, bo może ktoś inny skorzysta.

Czy dorośli mogą wytrenować słuch absolutny?

Niestety. Gdyby zależało to jedynie od treningu, to wszyscy absolwenci Akademii Muzycznych kończyliby studia z tą zdolnością. 🙂

Tylko niemowlęta mogą rozwinąć słuch absolutny, a to dlatego, że dzieci rodzą się z niesamowitą zdolnością do przetwarzania jednostek fonetycznych każdego języka używanego na ziemi. To oznacza 6 500 różnych języków, które zawierają razem około 2 000 fonemów. Aby zrozumieć tę liczbę warto wspomnieć, że w zależności od przyjętych kryteriów liczba fonemów w języku polskim określana jest od 31 do 42. Ten okres zwiększonej plastyczności mózgu nazywany jest okresem krytycznym. Różnicę pomiędzy okresem sensytywnym (dotyczącym zdolności muzycznych w ogóle), a krytycznym (dotyczącym słuchu absolutnego) wyjaśnię poniżej. 

Dziesięć miesięcy przed pierwszymi urodzinami i na długo przed nauką mówienia dzieci są już oceniane pod kątem poświęcenia się swojemu językowi ojczystemu, w tym językowi muzyki. To taki czas, który po angielsku określić można by jako „use it or lose it”.  Mówiąc najprościej: jeśli niemowlęta nie muszą rozpoznawać pewnych dźwięków, wysokości lub tonów, tracą zdolność do tego. Mózg niemowląt składa się z miliardów neuronów rozgałęziających się, oddziałujących na siebie tworząc połączenia synaptyczne, im bardziej stymulujemy synapsy, tym bardziej wzmacniamy dane połączenia. Ale kiedy pewne synapsy nie są wzmacniane, zanikają bezpowrotnie. Kiedy dziecko jest zanurzone w języku muzyki, jego mózg analizuje go szukając powtarzających się wzorów i sekwencji. W ten sposób zaczyna się rozwijać słuch absolutny. 

To co więc robię to oprócz aktywnego tworzenia muzyki, poprzez wspólne muzykowanie z moim niemowlęciem, stwarzam mu także okazje do zanurzenia się muzyce zawierającej duży ładunek informacji. Jest to dla mnie zupełnie naturalne i przyjemne, jako, że bardzo lubię zarówno muzykę poważną jak i jazz. Mam nadzieję, że lada moment uda mi się także wprowadzić do codziennej rutyny nazewnictwo dźwięków i zobaczymy co z tego wyjdzie. 

*Okres sensytywny to czas w którym dziecko jest w stanie bardzo łatwo zdobyć pewne umiejętności lub wiedzę. Rozpoczyna się i kończy stopniowo. Po tym czasie przyswojenie umiejętności jest możliwe, ale znacznie trudniejsze.

*Okres krytyczny to czas, w którym musi wystąpić określone zdarzenie lub bodziec, aby nastąpił prawidłowy rozwój. Rozpoczyna się i kończy nagle. Po tym czasie obszary mózgowe przydzielone dla danej umiejętności dostosują się i zaczną pełnić inną funkcję.

P.S. Jeśli ktoś byłby tematem mocno zainteresowany to poniżej zamieszczam przydatną bibliografię (w języku angielskim):

1. Deutsch, E. O. Mozart: A documentary biography. 3rd edition, 1990, London: Simon and Schuster.

2. Deutsch, D. Absolute pitch. In D. Deutsch (Ed.). The psychology of music, 3rd Edition, 2013, 141-182, San Diego: Elsevier. [PDF Document] [Web Link]

3. Geschwind, N. and Fusillo, M. Color-naming defects in association with alexia. Archives of Neurology, 1966, 15, 137-146.

4. Deutsch, D. The Enigma of Absolute Pitch. Acoustics Today, 2006, 2, 11-18, [PDF Document]

5. Deutsch, D. Paradoxes of musical pitch. Scientific American, 1992, 267, 88-95, [PDF Document]

6. Terhardt, E., and Seewann, M.  Aural key identification and its relationship to absolute pitch. Music Perception, 1983, 1, 63-83.

7. Halpern, A. R. Memory for the absolute pitch of familiar songs. Memory & Cognition, 1989, 17, 572-581.

8. Levitin, D. J. Absolute memory for musical pitch: Evidence for the production of learned melodies. Perception & Psychophysics, 1994, 56, 414- 423.

9. Brady, P. T. Fixed scale mechanism of absolute pitch. Journal of the Acoustical Society of America, 1970, 48, 883-887.

10. Baharloo, S., Johnston, P. A., Service, S. K., Gitschier, J., and Freimer, N. B.  Absolute pitch:  An approach for identification of genetic and nongenetic components. American Journal of Human Genetics, 1998, 62, 224-231.

11. Lennenberg, E. H. Biological Foundations of Language. 1967, New York: Wiley.

12. Deutsch, D., Henthorn, T. and Dolson, M. Tone language speakers possess absolute pitch. Invited Lay language paper, 138th meeting of the Acoustical Society of America, Columbus, Ohio 1999.

13. Deutsch, D., Henthorn T. and Dolson, M. Absolute pitch, speech, and tone language: Some experiments and a proposed framework. Music Perception, 2004, 21, 339-356, [PDF Document]

14. Deutsch, D., Henthorn, T., Marvin, E., & Xu H-S. Absolute pitch among American and Chinese conservatory students: Prevalence differences, and evidence for a speech-related critical period. Journal of the Acoustical Society of America, 2006, 119, 719-722, [PDF Document]

15. Deutsch, D., Li, X., and Shen, J. Absolute pitch among students at the Shanghai Conservatory of Music: A large-scale direct-test study. Journal of the Acoustical Society of America, 2013, 134, 3853-3859, [PDF Document] [Web Link]

jesteś artystą - odkryj to w sobie

Hej, Ty! Tak, Ty. Jesteś artystą, serio. I udowodnię Ci to dzisiaj na 3 różne sposoby. Z płótnem z Pepco i akrylami z Biedry. Nie broń się, nie marudź, nie mów, że nie masz czasu, materiałów czy (o zgrozo!) kreatywności. Wszystko masz. A ja pokażę Ci, jak tego używać! 

Sztuka Cię szuka

Wierzę, że nie każdy ma akurat wolną ścianę, by zrobić sobie kosmos. Powaga, wierzę. Co prawda, jeśli jesteś w gronie szczęśliwców i masz ściany czy sufity do kosmicznych wojaży, to mega-turbo-hiper-fajnie! Koniecznie zajrzyj do mojego wpisu “Namaluj sobie kosmos!” po dokładne instrukcje. 

Jeśli jesteś ze mną dłużej, to zapewne widziałeś już także moje Pomysły na malowanie z maluchami (Nie widziałeś? Klikaj i nadrabiaj, warto!). Ale wychowanie przez sztukę nie jest tylko dla dzieci – owszem, jest przede wszystkim dla nich, ale głęboko wierzę, że każdy dorosły nosi w sobie artystę i czasem trzeba go tylko dopuścić do głosu. Mówicie mi o tym zresztą sami, bo… kupujecie moją książkę “Rok wychowania przez sztukę”, nie mając dzieci. To absolutnie wspaniałe! 

Metody, o których dzisiaj opowiem, znajdziecie też w mojej książce. Tak, nadają się zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Tak, w książce jest ich więcej. Tak, cała książka to kopalnia kreatywnych pomysłów, dzięki którym powiecie: “O kurde, jednak potrafię!”. Udowadniam, że łatwo oswoić sztukę i mieć z niej TYYYYYLE radości.

Kroplą farby namaluję… 

Są 3 drogi do tego, by odkryć w sobie artystę: 1. Próbować. 2. Próbować. 3. Próbować. Niezależnie od tego, którą z tych dróg wybierzesz, na pewno odnajdziesz cel! 😉 Dorzucę Ci zatem tylko krótką ściągę z rzeczami, które przydadzą nam się tym razem:

  • podobrazie – płótno, białe, zwykłe, takie z serii “3 sztuki za 30 zł”, mam 3 różne rozmiary, bo… akurat takie mam. Każde inne będą równie dobre. 
  • pędzel – jeden czy trzy, duży czy mniejszy, płaski czy puchaty – jaki chcesz. U mnie dodatkowo gąbeczka, daje ciekawy efekt.
  • farby akrylowe – najzwyklejsze z Biedry nadają się świetnie, serio. Mogą być też inne, bardziej “profesjonalne”, ale nie chcę słyszeć wymówek, że nie malujesz, bo nie masz czym! 
  • taśma malarska – moim zdaniem, powinna być w każdym polskim domu (jak kosz na śmieci pod zlewem ;)) 
  • taśma washi – brzmi egzotycznie, co? A to taka mniejsza taśma malarska z papieru, tylko ładniejsza.
  • suszarka – nie, nie żartuję!
  • ściągaczka do szyb – to chyba mój ulubiony przyrząd malarski! Za chwilę będziesz mieć tak samo, więc… 

… lecimy! 

Nie tylko na małym formacie

Uwielbiam abstrakcję. Uwielbiam tak bardzo, że czasem nie mogę się oprzeć i przenoszę ją na wielki format. Efekt zawsze jest dla mnie zaskoczeniem. Wiem też, że tego samego nie uzyskam 2 razy, ale… niezmiennie namawiam i głoszę, że warto! Zresztą, popatrzcie sami. W naszym domu niektóre ściany wyglądają tak i jestem z nich megadumna!

I tak:

To co dzisiaj zmalujemy? 😉