Blog

Jak odróżnić dobrą muzykę dziecięcą od złej?

Często mówię Wam, jak ważne jest budowanie bogatego środowiska muzycznego dla naszych dzieci. Ale co to właściwie znaczy? Która muzyka jest wartościowa? Jak ją znaleźć, rozpoznać i docenić? Jak nie karmić dziecka muzycznym fast-foodem? Na te pytania odpowiem właśnie dziś. Klaszczę też jak u Sami Wiecie Kogo i rozprawiam się z krasnoludkami. Chodźcie!

Wartościowa muzyka dla dzieci 

Wyjaśnijmy sobie na starcie, czym właściwie jest wartościowa muzyka. Co ją charakteryzuje? Tego szukajcie w utworach, nad którymi się zastanawiacie: 

  • różnorodność barw (różnorodne instrumentarium)
  • różnorodność stylistyczna (każdy ze stylów muzycznych to jak inny gatunek książki, rządzi się innymi prawami, a więc wnosi inną wartość)
  • różne tonacje i skale (istnieje dużo więcej sposobów organizacji dźwięków niż tylko gama wesoła i smutna!)
  • różne metra – metrum dotyczy organizacji rytmicznej (zauważcie, że króluje metrum „na dwa” (dwie czwarte) – czyli cały pop, discopolo, regge, hip-hop, drum and base itd)

Jeśli nie jesteście z tych namiętnie szukających i buszujących w jutubach, a szukacie dużej dawki dobrej, wartościowej muzyki dla dzieci, wybierzcie w ciemno Śpiewniki Pomelody. I nowiutki smaczek – Książeczkę do śpiewania – też mocno polecam. Sami się z nią rozwiniecie, gwarantuję! 

A jak ta wartościowa muzyka wygląda w praktyce? 

Opowiem Wam w filmie, bo do opowiedzenia jest naprawdę dużo. Dodatkowo, pokażę Wam różnice na doskonale znanych krasnoludkach. Więc jeśli w głowie macie najpopularniejsze “My jesteśmy krasnoludki” z YouTube’a to śmiało – zmienię Wasze życie. Ale to nie koniec, to nie jedyny film, który chcę Wam dziś pokazać, więc nie kończymy spotkania tu!

Muzyka Disneya – warto czy nie? 

Często pytacie, co myślę o Disneyu. No Wam powiem. Pokażę też, że Disney niejedno ma imię i być może odkryję przed Wami Disneya, którego jeszcze nie znacie. Szaleństwo, co? Zapraszam serdecznie. Tak, będę też mówić o “Let it go”. I jeszcze pokażę Wam Adama wykonującego wraz z orkiestą ścieżkę dźwiękową do “Jak wytresować smoka”! 

To co? Jaką wartościową muzykę puścisz dziś swojemu dziecku? 🙂

Pierwsze pytanie, które nasuwa się na myśl po przeczytaniu tytułu, to czy się w ogóle da? Przecież osobowość to coś, na co się pracuje całe życie! Połączenie temperamentu, cech charakteru i środowiska, w którym się wychowujemy… Jaki właściwie my, rodzice, mamy na to wpływ?

Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby stwierdzić, że jednak coś możemy zrobić. W końcu dom rodzinny to podstawowe środowisko dziecka, w którym się rozwija. Dorasta. To my budujemy wspólnie ten dom. Ustalamy nasze priorytety, potem panujące zasady i wszystko opieramy na naszej miłości. Ale jak to w życiu bywa, wychodzi nam raz lepiej, raz gorzej. Ale do rzeczy!

Czym jest Wielka Piątka?

To jedna z kluczowych teorii osobowości autorstwa m.in. Paula Costy oraz Roberta McCrae, która wskazuje 5 czynników, które budują naszą osobowość. Postaram się omówić każdy z czynników i jednocześnie zaproponować kilka pomysłów na muzyczne wspieranie każdej z tych cech, by zapewnić naszym dzieciom dobry start w  dorosłe życie.

1. Neurotyczność 

Samo słowo od razu włącza alert w naszej głowie. Nic dziwnego, bo raczej nikt z nas nie chciałby, by taką cechą określano nasze dziecko. Jednak przy osobowości chodzi o POZIOM neurotyzmu. Pożądany jest oczywiście niski poziom, który oznacza dokładnie tyle, co zrównoważenie emocjonalne i całkiem niezłe radzenie sobie z trudnymi emocjami, o które nie trudno w życiu, a także brak lęków.

Co muzycznie możemy zrobić, by strzałka na skali tej cechy pozostała daleko w dole?

Tak naprawdę zaczynamy od okresu prenatalnego. Unikamy hałasów, stresów, przeciążenia – absolutnie wszystkiego, co wpłynęłoby negatywnie na nasze dziecko. Zobaczcie, jest to dla nas całkiem jasne, że samopoczucie matki, warunki w jakich przebywa, jej akceptacja macierzyństwa – to wszystko odbija się w tym maleńkim człowieczku, który lada moment ma się pojawić na świecie.

Kiedy już się pojawi, to naszym zadaniem jest zapewnienie środowiska bez „zanieczyszczenia dźwiękowego”, by zapewnić spokój i poczucie bezpieczeństwa. Dlatego unikamy hałasów na tyle ile to tylko możliwe i wprowadzamy nasze rytuały, jak śpiewanie kołysanek (chyba nie ma nic bardziej magicznego dla noworodka niż śpiewający rodzice!). Warto również wspólnie słuchać ulubionej muzyki i tym sposobem wprowadzać chwilę relaksu.

A kiedy mamy już większego smyka?

Kiedy nasze dziecko zaczyna przejawiać pierwsze zainteresowanie muzyką, podryguje, podśpiewuje, mówi do nas śpiewając, zaczyna eksperymentować z dźwiękiem wyjmując garnki i grając łyżką – powinniśmy w pełni to akceptować. Mam na myśli to, że nie powinny padać z naszych ust stwierdzenia: „ No tańczyć, to ty nie umiesz”, „ Zrób to w rytmie” (częsty problem rodziców muzyków), czy „Mów do mnie normalnie. Nie wygłupiaj się”. Dla rodziców bywa to mocno męczące (wiem coś o tym choć wygląda na to, że etap perkusji z garnków mamy już za sobą), ale muzyka zbliża i pomaga budować trwałe relacje. Warto więc poświęcić trochę świętego spokoju i ciszy w ciągu dnia. Trochę 😉

2. Ekstrawersja

Tego pojęcia raczej nie trzeba tłumaczyć. Nie od dziś wiemy, że chodzą między nami ekstrawertycy, których nie sposób nie zauważyć i introwertycy, którzy nawet jak już się między ludźmi kręcą, to mniej chętnie. Ta cecha odnosi się do jakości i ilości interakcji społecznych oraz poziomu aktywności, energii, a także zdolności do doświadczania pozytywnych emocji. W dużej części zależy od temperamentu – to prawda.

ALE! Ale dzieci akceptowane i od urodzenia mające „przyzwolenie” na okazywanie emocji są po prostu śmielsze i chętniej wchodzą w nowe relacje. I znowu – aktywność muzyczna jest doskonałym narzędziem, by ten proces wpierać: wspólnie śpiewajmy, tańczmy, inspirujmy się dźwiękami (poprzez aktywności takie jak: malowanie do muzyki, wymyślanie tytułów, opowiadanie bajek do muzyki np. „Piotruś i Wilk” Prokofiewa, „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego, czy wspaniałe Bajki – grajki z naszego dzieciństwa), bawmy się w tworzenie własnych instrumentów z rzeczy dawno nam niepotrzebnych… Pamiętajmy, że kreatywność to bardzo ważna cecha. Nie łudźmy się, że szkoła dba o nią dostatecznie. Wszystko w naszych rękach! Ogranicza nas często jedynie nasza chęć i wyobraźnia.

3. Otwartość na doświadczenia

Super ważna cecha, wskazującą na tendencję do pozytywnego wartościowania doświadczeń życiowych, tolerancję na nowość i ciekawość poznawczą. Umiejętność dokonywania zmian świadczy o naszym rozwoju. Rozwój = zmiana. Jeśli nasze dziecko przez negatywne doświadczenia zamknie się na zmiany, to stanie w miejscu. Pewnie nie będzie to najszczęśliwszy czas w jego życiu, więc warto wprowadzać profilaktykę! I znów apeluję do Waszej kreatywności. Wiecie co skutecznie otwiera na nowe doświadczenia zarówno dzieci jak i rodziców? Wspólne muzykowanie! Nie tylko w święta.   

Kilka słów o śpiewie. 

Nic innego nie ma takiej wartości terapeutycznej ani profilaktycznej jak śpiew właśnie. Dlaczego?

Dlatego, że kiedy śpiewamy, w naszym organizmie zachodzi szereg zmian na lepsze. Nie da się śpiewać, mając napięte mięśnie. Śpiewamy → rozluźniamy mięśnie → do mózgu idzie informacja, że jest dobrze i bezpiecznie. Pogłębiamy oddech, zwężają się nasze źrenice i wytwarzają hormony szczęścia. Ba! Nie jest możliwym, by jednocześnie śpiewać i trwać w gniewie i negatywnym stresie (trema to już co innego, bo z reguły jest to „stres pozytywny”). Z resztą czy nie pamiętamy przecież ostatecznie, że „piosenka jest dobra na wszystko kochani!?”

4. Ugodowość 

Przez ugodowość rozumiemy umiejętność wchodzenia w dialog, zdolność empatii i ogólnie pokojowe nastawienie do ludzi. Czy zależy nam na tym? Oczywiście! Przecież bez tego ani rusz w dorosłym życiu. A jak stymulować rozwój tego aspektu w sposób przyjemny i skuteczny?

Jak już się domyślacie, wspólna gra na instrumentach uczy umiejętności współpracy. Ale mamy jeszcze wachlarz innych możliwości!

Zwłaszcza, że w wieku przedszkolnym, gdy pojawiają się pierwsze problemy w temacie kompromisów. Tu warto poćwiczyć z dzieckiem coś takiego, jak dialog muzyczny. Jeśli znamy źródło sytuacji trudnej dla dziecka (dzień w nowym przedszkolu, relacja z kolegą, wyjazd), to możemy to w prosty sposób przepracować wykorzystując instrumenty lub układając piosenkę o emocjach. Dialog to przede wszystkim odgrywanie ról, gdzie rodzic w bezpiecznej sytuacji pokazuje dziecku jak może się zachować, pyta o emocje i radzi. Natomiast dziecko może bez strachu i stresu przećwiczyć różne zachowania i przewidzieć skutki.

A starsze dzieci? Chóry, zespoły, schole, zajęcia muzyczne w grupach, tańce – w łatwy i przyjemny sposób uczą współpracy i nastawienia na wspólny cel.

5. Sumienność 

To stopień zorganizowania, wytrwałości i motywacji osoby. Praktycznie każde działanie muzyczne wspiera tę cechę. Nawet nauczenie się i zaśpiewanie nowej piosenki w całości, czy sprzątanie instrumentów po wspólnej grze to już pewien trening wytrwałości. Oczywiście, należy to dopasować do wieku. Jeśli wasze dziecko zacznie chodzić do szkoły muzycznej – to bez tej cechy ani rusz i każdy, kto przez to przechodził wie, że bez planu i zorganizowania to niemal niemożliwe. A jeśli nie? Pamiętajcie, że to rodzic jest autorytetem dla swojego dziecka i przykład własny to podstawa. Bo co w momencie, gdy dziecko chce się nauczyć tańczyć, śpiewać lub grać na instrumencie, a rodzic tylko udaje, że to akceptuje? Zamyka dziecku drzwi przy ćwiczeniu, nie pyta o wrażenia, nie chodzi na występy, kibicuje? Udawanie przed własnymi dziećmi po prostu nie przechodzi (nie tylko w tym przypadku). One mają wbudowany wykrywacz kłamstw. A każde oszukanie dziecka to utrata zaufania i krok od rodzica.

Podsumowując: akceptuj, inspiruj, działaj razem z dzieckiem!

Nie musisz wiedzieć praktycznie nic o teorii czy psychologii muzyki, której dotyczy ten post, by wykorzystać kilka pomysłów na wspieranie rozwoju swojego dziecka. Warto też spojrzeć z szerszej perspektywy. Jeśli od okresu niemowlęctwa zapewniasz swojemu dziecku poczucie bezpieczeństwa, akceptację, stałą motywację (lecz nigdy wyręczanie), wspólny czas na zabawę i wiarę, że może zdobywać góry, a rodzice będą stali za nim murem, to w okresie dojrzewania będzie miało solidne podstawy zaufania i relacji z rodzicami. A wszyscy wiemy, że wtedy w głowie dzieją się takie rzeczy, których nawet ten młody człowiek nie rozumie. Jest za to spora szansa, że wykorzysta te predyspozycje muzyczne przekazane w dzieciństwie i będzie odnajdywał część swojej tożsamości w muzyce: jej słuchaniu, tworzeniu. A to chyba całkiem dobra opcja na bezpieczne przejście przez „okres buntu”.

Autorką tekstu jest Jagoda Rusowicz – mama Mikołaja, muzykoterapeutka, instruktor rytmiki, licencjonowana nauczycielka zagranicznych programów muzycznych. Od 4 lat prowadzi z warsztaty z muzykoterapii (pracując zarówno z dziećmi jak i dorosłymi), zajęcia rodzinnego muzykowania POMELO oraz KIWI dla rodzin z dziećmi o specjalnych potrzebach.

Bez zbędnego wstępu przedstawiam Wam 6 zabaw umuzykalniających, które doskonale nadają się do wykorzystania w domu (ale nie tylko) zarówno ze starszymi dziećmi jak i maluszkami. Esencja domowej edukacji muzycznej.

1. Dźwiękowa ciuciu-babka

potrzebne będą:
  • chustka do zawiązania oczu
  • dowolny instrument perkusyjny
Doskonała zabawa jeśli dziecko samodzielnie już chodzi i nie będzie protestowało na pomysł zasłonięcia mu oczu. Dobrze jest bawić się na otwartej przestrzeni: na zewnątrz lub w dużym pokoju. To doskonała zabawa kiedy chcemy umilić sobie czas podczas spaceru!
Zawiążmy dziecku oczy i weźmy do ręki instrument. Powoli przemieszczajmy się tak, by prowadzić dziecko dźwiękiem po nieznanej mu trasie.
W przypadku starszych dzieci, możemy zbudować tor przeszkód i bawić się w jak najszybsze dotarcie do mety.
Jeśli dziecko jest jeszcze bardzo małe i nie chodzi samodzielnie, wystarczy, że będziemy przemieszać się w okół niego, grając w sposób ciągły i pozwalając mu słuchać i obserwować przemieszczający się dźwięk.

2. Echo

potrzebne będą:
  • instrument np. bębenek lub po prostu ręce gotowe do klaskania i głos rodzica chętnego do wydawania różnego rodzaju dźwięków
Nic prostszego i bardziej „odżywczego” zarazem. Podajemy dziecku rytm, a ono stara się go powtórzyć własnym ciałem we wskazany przez nas sposób np.: Tłumaczymy dziecku, żeby wysłuchało rytmu i spróbowało powtórzyć go krokami, następnie wyklaskujemy lub wystukujemy trzy uderzenia (długie i dwa krótkie) na bębenku (zobacz: jak zrobić bębenek w domu) i zachęcamy dziecko do wykonania jednego długiego i dwóch malutkich kroczków. Zabawę możemy modyfikować zmieniając sposób podania rytmu (wystukiwaniem sztućcami w kuchni, rytmicznym odbijaniem piłki, tupaniem, pstrykaniem itd.) oraz sposoby jakimi dziecko ma je powtórzyć (skokami, klaskaniem, uderzaniem o podłogę, klepaniem brzuszka, graniem na instrumencie perkusyjnym, wybijaniem rytmu na stole itd.)
*Pamiętajmy, że takie wyabstrahowane struktury rytmiczne to jakby muzyczne białko, z którego potem zbudowane są utwory. Wyciągając przed nawias sam rytm, pozwalamy dziecku skupić uwagę jedynie na nim i zrozumieć, że to takie klocki, z których budujemy skomplikowane rytmy we wszelkiego rodzaju piosenkach i utworach muzycznych.

3. Taniec z balonem

potrzebne będą:
  • balon
  • odtwarzacz muzyki
Jakoś tak to już w życiu z dzieckiem bywa, że od czasu do czasu w domu pojawi się jakiś balon. To dobra okazja, by się pobawić muzycznie!
Wersja dla starszych dzieci: puszczamy dowolną muzykę i tańczymy z balonem poprzez podbijanie go różnymi częściami ciała, zadaniem rodzica jest wymyślać najróżniejsze sposoby (łokieć, głowa, kolano, nos, palec, brzuch itd.). To bardzo ważne by rodzic również brał udział w tańcu z balonem! Od czasu do czasu dyskretnie wyłączamy muzykę, zatrzymując się wtedy i stojąc przez chwilę nieruchomo. Po chwili znów włączamy muzykę i wracamy do tańca.
W wersji dla dzieci młodszych: tańczymy z balonem dowolnie.

* Jest to prosta forma ćwiczenia inhibicyjno-incytacyjnego czyli hamującego i pobudzającego ruch.

4. Zagadkowe puszki dźwiękowe

potrzebne będą:
  • puste puszki
  • piasek, woda, kamyki, guziki, spinacze itp.
Nie wyrzucajmy puszek, odłóżmy je, a któregoś deszczowego dnia napełnijmy każdą z nich tym co przyjdzie nam do głowy, dbając o to, by dźwięk był na tyle charakterystyczny, żeby dało się odgadnąć, co jest w środku. W przypadku starszych dzieci zabawa będzie polegała właśnie na tym, by odgadnąć, czym zostały napełnione, natomiast dla młodszych dzieci wystarczająco ciekawe okażą się same, różnorodne odgłosy, jakie będą wydawać puszki.
* Teraz wystarczy tylko odpowiednio zabezpieczyć i ozdobić puszki i instrumenty perkusyjne o różnej wysokości dźwięku gotowe

5. Muzyczne SPA

potrzebne będą:
  • odtwarzacz muzyki

To zabawa wymagająca najmniej rekwizytów i przygotowań, a najlepsza jeśli chodzi o budowanie bliskości między rodzicem i dzieckiem. Chodzi po prostu o to by zafundować dziecku relaksujący masaż w takt muzyki poważnej. Masujmy dziecku plecki starając się oddać „emocje” zawarte w muzyce, przyspieszajmy i zwiększajmy nacisk gdy muzyka nabiera dramatyzmu, gładźmy delikatnie gdy uspokaja się, wystukujmy opuszkami palców rytm, rysujmy kierunek linii melodycznej itd. Muzyka może być dowolnie przez Was wybrana, ale najlepiej sprawdzi się ta z okresu romantyzmu, ze względu na częste zmiany nastroju i dużą emocjonalność.

6. Drzewo

potrzebne będzie:

  • nagranie muzyczne, jakiekolwiek, choć najlepiej sprawdzi się muzyka barokowa o stałej dynamice i umiarkowanym tempie, do tej zabawy idealnie nada się Kanon Pachelbela
Porozmawiaj z dzieckiem o tym jak rośnie drzewo. Zamieńcie się w nasionko – w tym czasie puść muzykę bardzo cicho. W miarę jak będziesz zwiększać głośność muzyki zachęć dziecko do powolnego podnoszenia się i wyciągania rąk niczym rosnące gałęzie drzewa. Proces ten powtórz kilka razy zmieniając tempo zwiększania głośności.
Która z zabaw sprawdziła się u Was?

Dziś porozmawiamy sobie trochę o tym, czy szkoła muzyczna krzywdzi dzieci. Jeśli tak – w jaki sposób? Jeśli nie – co daje? Porozmawiamy sobie o tym dosłownie, bo zaprosiłam Olenę, z którą pracujemy w Pomelody, a która jest jednocześnie (podobnie jak ja) muzykiem z wykształcenia (pasji i zamiłowania też, wiadomo!). 😉

Szkoła czy nauczyciel? 

Kiedy myślimy o szkole muzycznej, to zwykle mamy na myśli szkołę państwową. Z prostego powodu: szkoła państwowa wydaje się dostępna dla każdego. Jest też w pewnym stopniu dofinansowana, więc nawet jeśli za nią płacimy, to stosunkowo niewiele. 

Musimy zdawać sobie jednak sprawę z tego, że w kształceniu muzycznym, nie tyle chodzi o szkołę, co o nauczyciela. O to, jaki system przyjmuje, jakie ma wymagania, jak uczy i czego właściwie uczy. Czy dba o zaszczepienie miłości do muzyki? Czy motywuje do otwartości, improwizacji, muzycznej świadomości? Czy jest tylko realizatorem takiego czy innego programu? 

Czy w państwowej szkole muzycznej można znaleźć dobrego nauczyciela? Można. Ale trzeba szukać. Sprawdzać. Przekonać się, poświęcić czas, przyjrzeć lekcjom w praktyce. Naprawdę warto! Trzeba bowiem mądrości nauczyciela, który “daje żyć” i daje taką przestrzeń, że szkoła muzyczna nie jest traumą. 

Teoria i praktyka

Czy w szkole muzycznej jest dużo zajęć teoretycznych? Tak. Czy po 12 latach kształcenia muzycznego zdarzało mi się czuć jak głupek, bo ktoś sobie grał, śpiewał, improwizował, a ja wiedziałam, co robi źle, ale nie miałam nut, więc nie byłam w stanie dołączyć? Tak. 

Czy Olena chodziła na literaturę muzyczną, kształcenie słuchu i chór? Nie. Mało tego: rezygnowała z tych zajęć świadomie i… była z tego powodu bardzo zadowolona! Więcej opowie Wam w filmie. 

Zaznaczę jednak od razu, że nie jest to obrzucanie błotem szkoły muzycznej, bo ta naprawdę ma potężne zalety. Jakie? Opowiemy o tym. Tak, na tytułowe pytanie również odpowiem i to dwukrotnie. A pod filmem: polecajka dla tych, co chcą więcej!

„Chcę, a boję się…”

Zdaję sobie sprawę z tego, że jako muzyk „mam łatwiej”, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, która szkoła muzyczna (czy ogólnie: jakie zajęcia muzyczne) są dla mojego dziecka najlepsze. Swoją wiedzą dzielę się jednak otwarcie w książce „Rok wychowania przez sztukę”. Znajdziecie tam m.in. takie rozdziały, jak:

  • Kiedy rozpocząć naukę gry na instrumencie?
  • Czy zmuszać dziecko do ćwiczeń?
  • Czy szkoła muzyczna to dobry pomysł?
  • Jak ugryźć muzykę poważną?

I wiele, wiele innych! Dlatego z czystym sumieniem mówię: warto!

Chodzi mi to po głowie już od kilku lat. Zanim zostałam mamą i założyłam Pomelody zetknęłam ze stwierdzeniem, że każde dziecko rodzi się z talentem muzycznym. Postanowiłam ten temat zgłębić, a że praktyczna ze mnie kobieta, to ostatnie lata poświęciłam temu, w jaki sposób tego potencjału w dziecku nie zabić, a następnie: jak zapewnić mu odpowiednie środowisko rozwoju.

Moje pierwsze dziecko pokazało mi, że w muzyce chodzi o radość jej tworzenia, a nie o teorię jej wykonywania. Na drugim dziecku sprawdziłam, na czym to wszystko dokładnie polega. Przyszedł czas na trzecie dziecko i kolejny etap mojego rozwoju. Tym razem na tapetę biorę słuch absolutny. 

Na etapie muzycznego kształcenia się, z ludźmi ze słuchem absolutnym spotykałam się wielokrotnie. Następnie, na etapie dokształcania się w zakresie umuzykalniania niemowląt i dzieci spotykałam się z tezą, iż dzieci z takim słuchem się po prostu rodzą, ale nierozwijany zanika.

Postanowiłam więc uporządkować te sprawy przede wszystkim dla siebie, a kiedy niektóre kwestie zaczęły mi się układać w całość pomyślałam, że chciałabym tę umiejętność rozwijać u mojego trzeciego dziecka. Wpisem tym rozpoczynam pewnie jakąś dłuższą drogę, ale chcę nim usystematyzować pewne kwestie, które posłużą zarówno muzycznym laikom, jak i profesjonalnym muzykom, którzy ze zjawiskiem się zetknęli osobiście, ale nijak się to przekłada na wiedzę jak prowadzić muzycznie swoje własne dziecko.

Czym jest słuch absolutny?

Najprościej rzecz ujmując słuch absolutny to umiejętność identyfikowania (lub wydobycia) dowolnej wysokości dźwięku bez odnoszenia się do wysokości wzorcowej. Stwierdzenie to nabiera sensu, gdy uświadomimy sobie, że większość ludzi percypuje wysokości dźwięku w sposób relatywny. Taki słuch możemy nazwać słuchem względnym (relatywnym) i ćwiczymy go w procesie umuzykalniania.

Czyli kiedy ktoś zagra nam na instrumencie dźwięk C mówiąc – „to jest dźwięk C”, a po chwili zagra dźwięk „G”, będziemy w stanie określić wysokość tego drugiego poprzez odniesienie się do wzorca. Słuch absolutny nie wymaga, by dana wysokość zaistniała w jakiejś relacji do innej wysokości. Osoba z taką umiejętnością słyszy „A” i nazywa ten dźwięk „A”, tak samo jak większość z nas widzi kolor czerwony i nazywa go kolorem czerwonym bez konieczności przyłożenia go do czegoś niebieskiego. 

Ponoć słuch absolutny miał zarówno Beethoven jaki i Mozart. Z drugiej jednak strony słuchem relatywnym – czyli takim jak ja – posługiwał się Brahms i Wagner.

Analogia do kolorów jest całkiem obrazowa, zastanówmy się bowiem nad tym, jaką ilość czasu i uwagi poświęcamy w procesie uczenia dziecka nazywaniu kolorów, które widzi, a jaką nazywaniu dźwięków, które dziecko słyszy. Może więc słuch absolutny nie jest jakimś ponadnaturalnym supertalentem, ale możliwością dostępną całkiem szeroko, której po prostu nie wykorzystujemy?

Pomysły na malowanie z najmłodszymi 2

Natura i geny czy wychowanie i trening?

Mówi się, że statystycznie słuch absolutny posiada jedna na 10 tysięcy osób. Jednak wśród osób posługujących się językami tonalnymi (mandaryńskim, wietnamskim, tajskim itp.) umiejętność ta występuje 30% częściej (ciekawe badania na ten temat prowadzi Diana Deutsch). W językach tonalnych wysokość dźwięku – ton, ma funkcję dystynktywną i decyduje o znaczeniu wyrazu. To czy daną samogłoskę w na pozór „tym samym wyrazie” wypowiemy na tej samej czy wznoszącej się wysokości, może zupełnie zmienić znaczenie słowa. Stąd płynie wniosek, że wychowanie i trening umiejętności rozpoznawania wysokości jest ważniejszy niż bagaż, który otrzymujemy w genach.

Ale ta akurat informacja czytelników mojego bloga zdziwić nie powinna, jako że od zawsze trąbię tu o przeważającej roli bogatego środowiska muzycznego i aktywnego muzykowania nad genami „po tatusiu, któremu słoń nadepnął na ucho”. 

Co do samych genów: może ktoś pamięta jeszcze z biologii, że istnieje coś takiego jak polimorfizm pojedynczego nukleotydu. Jest to zmienność sekwencji DNA polegająca na zmianie pojedynczego nukleotydu, który występuje w określonej pozycji w genomie. SNP czyli polimorfizm pojedynczego nukleotydu – z angielskiego Single Nucleotide Polymorphism, występuje normalnie w DNA danej osoby – średnio co każde 300 nukleotydów, co oznacza, że ​​w ludzkim genomie może być 10 milionów SNP.

Mogą one pełnić rolę markerów biologicznych, pomagając naukowcom zlokalizować geny związane z chorobą lub wyjątkowymi zdolnościami na przykład takimi właśnie jak słuch absolutny. Istnieje więc SNP zidentyfikowany jako RS 3057 lub „gen słuchu absolutnego”. Nie wiem jak się sprawy mają w Europie, ale ma go 50% Azjatów, więc nie jest to coś tak rzadkiego jak by się mogło wydawać.

Rozumienie i posługiwanie się muzyką a słuch absolutny

Wszystkie dzieci słyszą muzykę, ale jaką muzykę słyszą przez większość czasu? Najczęściej słyszą to, co jest przeciwieństwem muzyki wartościowej i co ja nazywam tandetą, jednak nie dlatego, że jestem radykalną wyznawczynią muzyki poważnej i się na popularną muzykę obrażam, ale dlatego, że jest to twór o bardzo niskiej zawartości informacji. Ich konstrukcja opiera się na kilku klawiszach i paru akordach (w większości T, S, D). Tak sam jak nie ograniczamy naszego języka do kilku prostych zdań, tak samo chcemy wystawić dzieci na interakcję z muzyką o wysokiej zawartości informacji. Tak się składa, że w kulturze zachodniej najczęściej jest to głównie muzyka klasyczna i jazz.

Słuch absolutny jest w pewnym sensie warunkiem wstępnym, aby muzykę chłonąć, odpowiednio przetwarzać, rozumieć, a następnie swobodnie tworzyć, ale istnieje prawdopodobieństwo, że rodzą się z nim wszystkie dzieci. Jednak po czasie ta umiejętność zanika (troszkę jak z pływaniem) ponieważ nie jest ćwiczona, używana i wzmacniana – nikt nie mówi dzieciom, że dźwięk C to C, F to F itd. skąd więc mają to wiedzieć?

Z dźwiękami jak z kolorami

Pomyślmy w jaki sposób uczymy się rozpoznawać kolory. Jest to proces, na który składają się wielokortne powtórzenia niemal każdego dnia. Codziennie dzięki zmysłowi wzroku widzimy całe spektrum kolorów od fioletowego do czerwonego, a następnie kojarzymy to z informacją, którą przyjmujemy wielokrotnie przez to, że ktoś powtarza nam, że czerwony to czerwony, a zielony to zielony. W ten sam sposób, dzięki zmysłowi słuchu wiązkę częstotliwości od około 16 do 20 tysięcy herców słyszymy niemal cały czas, ale w tym przypadku nikt nie mówi nam, że to jest C lub G, więc jak mielibyśmy się tego dowiedzieć. 

Spektrum dźwiękowe wydaje się szerokie, ale w zachodniej kulturze muzycznej dźwięki, do których naprawdę się odwołujemy to tak naprawdę te, które pojawiają się na klawiaturze fortepianu. Jest ich tylko dwanaście, ale pojawiają się one wielokrotnie w różnych rejestrach. W jaki sposób dzieci uczą się języka ojczystego: słyszą brzmienie tego samego słowa powtarzanego wielokrotnie dzień po dniu, zbierają statystyki na temat tych brzmień i po pewnym czasie znaczenia zaczynają przywiązywać się do poszczególnych słów. To samo dzieje się z dźwiękami. Słyszą wszystkie rodzaje dźwięków w naturze, ale te 88 konkretnych dźwięków częściej niż inne. Zaczynają więc układać je w głowie i słyszą je coraz częściej, ale wciąż ktoś musi je nazwać. Bez względu na to, jak często słyszysz dźwięk C, jeśli nie wiesz, że ten dźwięk to właśnie C, sam nigdy się tego nie dowiesz – wynika więc z tego, że powinniśmy nazwać dźwięki.

Jak wytrenować słuch absolutny?

Nie wiem.

Ale to, co postanowiłam w oparciu o powyższe informacje i przemyślenia to, aby osadzić w kontekście, ułatwić i uprzyjemnić sobie proces nazewnictwa dźwięków dla mojego najmłodszego syna, zapragnęłam stworzyć 24 drobne fragmenty muzyczne, z których każdy zaczynać się będzie ode mnie nazywającej brzmiące dźwięki trójdźwięku, po którym nastąpiłaby, krótka muzyczna forma w tej tonacji.

Może się co prawda skończyć, jak z naturalną higieną niemowląt oraz uczeniem niemowląt czytania metodą Domana – czyli pomysł mi się podoba, zapał mam wielki tylko czasu mi brak i systematyczności.

Ale pomysł podsuwam, bo może ktoś inny skorzysta.

Czy dorośli mogą wytrenować słuch absolutny?

Niestety. Gdyby zależało to jedynie od treningu, to wszyscy absolwenci Akademii Muzycznych kończyliby studia z tą zdolnością. 🙂

Tylko niemowlęta mogą rozwinąć słuch absolutny, a to dlatego, że dzieci rodzą się z niesamowitą zdolnością do przetwarzania jednostek fonetycznych każdego języka używanego na ziemi. To oznacza 6 500 różnych języków, które zawierają razem około 2 000 fonemów. Aby zrozumieć tę liczbę warto wspomnieć, że w zależności od przyjętych kryteriów liczba fonemów w języku polskim określana jest od 31 do 42. Ten okres zwiększonej plastyczności mózgu nazywany jest okresem krytycznym. Różnicę pomiędzy okresem sensytywnym (dotyczącym zdolności muzycznych w ogóle), a krytycznym (dotyczącym słuchu absolutnego) wyjaśnię poniżej. 

Dziesięć miesięcy przed pierwszymi urodzinami i na długo przed nauką mówienia dzieci są już oceniane pod kątem poświęcenia się swojemu językowi ojczystemu, w tym językowi muzyki. To taki czas, który po angielsku określić można by jako „use it or lose it”.  Mówiąc najprościej: jeśli niemowlęta nie muszą rozpoznawać pewnych dźwięków, wysokości lub tonów, tracą zdolność do tego. Mózg niemowląt składa się z miliardów neuronów rozgałęziających się, oddziałujących na siebie tworząc połączenia synaptyczne, im bardziej stymulujemy synapsy, tym bardziej wzmacniamy dane połączenia. Ale kiedy pewne synapsy nie są wzmacniane, zanikają bezpowrotnie. Kiedy dziecko jest zanurzone w języku muzyki, jego mózg analizuje go szukając powtarzających się wzorów i sekwencji. W ten sposób zaczyna się rozwijać słuch absolutny. 

To co więc robię to oprócz aktywnego tworzenia muzyki, poprzez wspólne muzykowanie z moim niemowlęciem, stwarzam mu także okazje do zanurzenia się muzyce zawierającej duży ładunek informacji. Jest to dla mnie zupełnie naturalne i przyjemne, jako, że bardzo lubię zarówno muzykę poważną jak i jazz. Mam nadzieję, że lada moment uda mi się także wprowadzić do codziennej rutyny nazewnictwo dźwięków i zobaczymy co z tego wyjdzie. 

*Okres sensytywny to czas w którym dziecko jest w stanie bardzo łatwo zdobyć pewne umiejętności lub wiedzę. Rozpoczyna się i kończy stopniowo. Po tym czasie przyswojenie umiejętności jest możliwe, ale znacznie trudniejsze.

*Okres krytyczny to czas, w którym musi wystąpić określone zdarzenie lub bodziec, aby nastąpił prawidłowy rozwój. Rozpoczyna się i kończy nagle. Po tym czasie obszary mózgowe przydzielone dla danej umiejętności dostosują się i zaczną pełnić inną funkcję.

P.S. Jeśli ktoś byłby tematem mocno zainteresowany to poniżej zamieszczam przydatną bibliografię (w języku angielskim):

1. Deutsch, E. O. Mozart: A documentary biography. 3rd edition, 1990, London: Simon and Schuster.

2. Deutsch, D. Absolute pitch. In D. Deutsch (Ed.). The psychology of music, 3rd Edition, 2013, 141-182, San Diego: Elsevier. [PDF Document] [Web Link]

3. Geschwind, N. and Fusillo, M. Color-naming defects in association with alexia. Archives of Neurology, 1966, 15, 137-146.

4. Deutsch, D. The Enigma of Absolute Pitch. Acoustics Today, 2006, 2, 11-18, [PDF Document]

5. Deutsch, D. Paradoxes of musical pitch. Scientific American, 1992, 267, 88-95, [PDF Document]

6. Terhardt, E., and Seewann, M.  Aural key identification and its relationship to absolute pitch. Music Perception, 1983, 1, 63-83.

7. Halpern, A. R. Memory for the absolute pitch of familiar songs. Memory & Cognition, 1989, 17, 572-581.

8. Levitin, D. J. Absolute memory for musical pitch: Evidence for the production of learned melodies. Perception & Psychophysics, 1994, 56, 414- 423.

9. Brady, P. T. Fixed scale mechanism of absolute pitch. Journal of the Acoustical Society of America, 1970, 48, 883-887.

10. Baharloo, S., Johnston, P. A., Service, S. K., Gitschier, J., and Freimer, N. B.  Absolute pitch:  An approach for identification of genetic and nongenetic components. American Journal of Human Genetics, 1998, 62, 224-231.

11. Lennenberg, E. H. Biological Foundations of Language. 1967, New York: Wiley.

12. Deutsch, D., Henthorn, T. and Dolson, M. Tone language speakers possess absolute pitch. Invited Lay language paper, 138th meeting of the Acoustical Society of America, Columbus, Ohio 1999.

13. Deutsch, D., Henthorn T. and Dolson, M. Absolute pitch, speech, and tone language: Some experiments and a proposed framework. Music Perception, 2004, 21, 339-356, [PDF Document]

14. Deutsch, D., Henthorn, T., Marvin, E., & Xu H-S. Absolute pitch among American and Chinese conservatory students: Prevalence differences, and evidence for a speech-related critical period. Journal of the Acoustical Society of America, 2006, 119, 719-722, [PDF Document]

15. Deutsch, D., Li, X., and Shen, J. Absolute pitch among students at the Shanghai Conservatory of Music: A large-scale direct-test study. Journal of the Acoustical Society of America, 2013, 134, 3853-3859, [PDF Document] [Web Link]

jesteś artystą - odkryj to w sobie

Hej, Ty! Tak, Ty. Jesteś artystą, serio. I udowodnię Ci to dzisiaj na 3 różne sposoby. Z płótnem z Pepco i akrylami z Biedry. Nie broń się, nie marudź, nie mów, że nie masz czasu, materiałów czy (o zgrozo!) kreatywności. Wszystko masz. A ja pokażę Ci, jak tego używać! 

Sztuka Cię szuka

Wierzę, że nie każdy ma akurat wolną ścianę, by zrobić sobie kosmos. Powaga, wierzę. Co prawda, jeśli jesteś w gronie szczęśliwców i masz ściany czy sufity do kosmicznych wojaży, to mega-turbo-hiper-fajnie! Koniecznie zajrzyj do mojego wpisu “Namaluj sobie kosmos!” po dokładne instrukcje. 

Jeśli jesteś ze mną dłużej, to zapewne widziałeś już także moje Pomysły na malowanie z maluchami (Nie widziałeś? Klikaj i nadrabiaj, warto!). Ale wychowanie przez sztukę nie jest tylko dla dzieci – owszem, jest przede wszystkim dla nich, ale głęboko wierzę, że każdy dorosły nosi w sobie artystę i czasem trzeba go tylko dopuścić do głosu. Mówicie mi o tym zresztą sami, bo… kupujecie moją książkę “Rok wychowania przez sztukę”, nie mając dzieci. To absolutnie wspaniałe! 

Metody, o których dzisiaj opowiem, znajdziecie też w mojej książce. Tak, nadają się zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Tak, w książce jest ich więcej. Tak, cała książka to kopalnia kreatywnych pomysłów, dzięki którym powiecie: “O kurde, jednak potrafię!”. Udowadniam, że łatwo oswoić sztukę i mieć z niej TYYYYYLE radości.

Kroplą farby namaluję… 

Są 3 drogi do tego, by odkryć w sobie artystę: 1. Próbować. 2. Próbować. 3. Próbować. Niezależnie od tego, którą z tych dróg wybierzesz, na pewno odnajdziesz cel! 😉 Dorzucę Ci zatem tylko krótką ściągę z rzeczami, które przydadzą nam się tym razem:

  • podobrazie – płótno, białe, zwykłe, takie z serii “3 sztuki za 30 zł”, mam 3 różne rozmiary, bo… akurat takie mam. Każde inne będą równie dobre. 
  • pędzel – jeden czy trzy, duży czy mniejszy, płaski czy puchaty – jaki chcesz. U mnie dodatkowo gąbeczka, daje ciekawy efekt.
  • farby akrylowe – najzwyklejsze z Biedry nadają się świetnie, serio. Mogą być też inne, bardziej “profesjonalne”, ale nie chcę słyszeć wymówek, że nie malujesz, bo nie masz czym! 
  • taśma malarska – moim zdaniem, powinna być w każdym polskim domu (jak kosz na śmieci pod zlewem ;)) 
  • taśma washi – brzmi egzotycznie, co? A to taka mniejsza taśma malarska z papieru, tylko ładniejsza.
  • suszarka – nie, nie żartuję!
  • ściągaczka do szyb – to chyba mój ulubiony przyrząd malarski! Za chwilę będziesz mieć tak samo, więc… 

… lecimy! 

Nie tylko na małym formacie

Uwielbiam abstrakcję. Uwielbiam tak bardzo, że czasem nie mogę się oprzeć i przenoszę ją na wielki format. Efekt zawsze jest dla mnie zaskoczeniem. Wiem też, że tego samego nie uzyskam 2 razy, ale… niezmiennie namawiam i głoszę, że warto! Zresztą, popatrzcie sami. W naszym domu niektóre ściany wyglądają tak i jestem z nich megadumna!

I tak:

To co dzisiaj zmalujemy? 😉 

dlaczego dziecko w kółko chce słuchać tej samej piosenki?

Jako rodzic lub opiekun na pewno zauważyłeś, że jest takie zdanie, które wielokrotnie wychodzi z ust maluszka: „jeszcze raz!” (lub jak w przypadku moich dwujęzycznych maluchów: „again!”) 

Jak to wygląda w praktyce…

Kiedy zostałam mamą uświadomiłam sobie, że moje życie sprowadziło się do codziennego powtarzania tych samych czynności, ale to nie wszystko! W ramach tych czynności wykonuję codziennie kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt powtórzeń! Ta sama książeczka, ten sam wierszyk, opowiadana historyjka – „again” and „again”. Jedziemy samochodem – codziennie ta sama piosenka i to jeszcze „sto razy” pod rząd. To ja się staram, żeby zapewnić dziecku bogate środowisko, różnorodność, a ten się uparł i tylko ta jedna piosenka mu w głowie?! 😉

Co ciekawe, równolegle pracując z dziećmi w różnych placówkach i podczas zajęć rodzinnego muzykowania, które prowadziłam (a teraz możecie do nich dołączyć np. w ramach kursów online Pomelody), tak samo można by było odnieść wrażenie, że śpiewamy tę samą piosenkę raz za razem. I jest to właściwe wrażenie – bo tak naprawdę zachęcam do tego!

Dlaczego? Bo dzieci uczą się poprzez powtarzanie.

O powtórzeniach słów kilka

W mózgu dziecka tworzone są nowe połączenia neuronowe za każdym razem, gdy jest ono wystawione na nowe doświadczenia. Wiemy to, dlatego instynktownie z premedytacją wystawiamy nasze maluchy na coraz to nowe przeżycia sensoryczne czy treści. Ale to właśnie powtórzenie sprawia, że ​​połączenia te utrwalają się – a proces ten nazywamy uczeniem się. Powtarzanie zapewnia również pełniejsze zrozumienie pojęć. Polecam tu fajny, krótki artykuł o tym jak czytanie dziecku w kółko tej samej książki przekłada się na rozwój jego umiejętności rozumienia.

Jednym słowem powtórzenia są dobre dla przyswajania i rozwoju. Ale jest w tym jeszcze coś.

Komfort powtarzania

Powtarzanie daje poczucie komfortu. Pomaga dziecku czuć się bezpiecznie, a to jest kluczowe dla odkrywania i uczenia się nowych rzeczy. Uczucie bezpieczeństwa, komfortu i bycia w coś zaangażowanym – są składnikami najlepszego środowiska do rozwoju. Kiedy dziecko (ale i dorosły!) czuje się w ten sposób, daje mu to możliwość tworzenia i improwizowania – po prostu dobrej zabawy.

Świadomość potrzeby powtórzeń prowadzi do tworzenia rytuałów, które są również ważne i wspierają proces uczenia się. Widziałam to doskonale na moich dzieciach: zasypiało mi się znacznie lepiej wtedy gdy „odprawiliśmy” wszystkie wieczorne rytuały (kąpiel, książeczka, kołysanka, buziaki), były spokojniejsze, gdy dni wyglądały podobnie. Ale dostrzegałam to także podczas prowadzonych zajęć, dlatego zawsze był czas na piosenkę powitalną, rytualny czas kołysania, tańca lub wspólną grę na instrumentach, a na koniec piosenkę pożegnalną. 

Powtarzanie jest dobre dla dziecka, to pewne. I uważam za niesamowite to, że dzieci instynktownie się o powtórzenia dopraszają, wiedząc, co jest dla nich najlepsze. Tak więc, gdy następnym razem dziecko poprosi Cię o tę samą zabawę lub zaśpiewanie „tej” piosenki po raz „setny”, po prostu weź głęboki oddech i zrób to.

Niech moc i cierpliwość będą z Tobą 🙂

Dziś będzie kosmicznie! Absolutnie nie z tego świata. Nie dość, że nie będzie o muzyce, to jeszcze się ubrudzę (i to solidnie, naprawdę solidnie!). Wiem, wiem, też macie na to ochotę, więc… zróbmy sobie KOSMOS! I to dosłownie. Zapraszam do mojego kosmodromu.

Po co mi ten kosmos? 

Jeśli ktoś z Was zadaje sobie takie pytanie, to… chyba nie czytał jeszcze mojej książki “Wychowanie przez sztukę”. Pomijając już ten najbardziej oczywisty z oczywistych faktów, czyli: kosmos jest super, to heloł – kto by się nie chciał budzić i patrzeć na gwiazdy (nawet, gdy za oknem południe i pieje kogut)? Ja bym chciała. Moi chłopcy też chcieli, więc mają – zrobiłam im kosmos w pokoju.

Czego potrzebujecie, by mieć własny kosmos?

Ściana to podstawa. Najlepiej w duecie z sufitem, wiadomo. Bez tego ani rusz. A gdy już macie powierzchnię, na której za parę godzin otworzycie własny kosmiczny portal, to zostają Wam tylko:

  1. Farby (u mnie: 3 odcienie błękitu i czarny – good home z Castoramy)
  2. Pędzle: 2 szersze do malowania ściany, 1 wąski do rozrzucania gwiazd 
  3. Wałek (noooo, powiem Wam, że jednak się przydał, chociaż używałam głównie pędzli)

I już. O folii zabezpieczającej, drabinie i innych takich nie mówię, bo to standardy.

Co musicie wiedzieć

Czy przy tym się chlapie? O taaaaaak, chlapie się cholernie. 

Czy warto? Bardzo, BARDZO warto.

Czy Twój kosmos będzie taki sam jak mój? Nie. I to jest piękne! 

Koniec zachęcania, nadszedł czas oglądania. Tutaj macie film, a pod nim – kilka zdjęć z mojego Insta, na których zdradzam dodatkowo, co zrobić, by w Waszym kosmosie zaświecił księżyc.

Niech stanie się księżyc

To nie tak, że ciągle mi mało, ale jeśli mam kosmos i mogę mieć księżyc, to sami wiecie – nie ma takiej siły, która mnie powstrzyma. Wyszło chyba fajnie, nie?

Mnie się podoba, więc wrzucę jeszcze jedno fotko:

I na koniec jeszcze inna perspektywa:

Mam nadzieję, że Wam również kosmicznie się podobało. To co, zrobicie sobie własny kosmos? 🙂

Bzzzzziuuum! Nie, to nie było ultraszybkie krakowskie metro. Jeśli mam być szczera, to nie było to nawet ultrawolne krakowskie metro, bo… najzwyczajniej w świecie w Krakowie metra nie mamy. Mówi się trudno. Ale pomyślałam sobie, że jeśli nie ma metra w Krakowie, to opowiem Wam dziś o metrum w krakowiaku. Takie szaleństwo!

O co chodzi z tym metrum? 

Nie ma tu wielkiej filozofii. Metrum pokazuje nam po prostu, gdzie jest akcent. Większość utworów dla dzieci ma metrum 2/4, dlatego stworzenie bogatego środowiska muzycznego (dla siebie czy dla dziecka), może wydawać się trudne. Ale: oto jestem! Przychodzę do Was z listą piosenek o nietypowych metrach (oraz wartościowymi Śpiewnikami Pomelody), byście mogli zasmakować różnorodności muzycznej, rozsmakować się w niej i nieść ten muzyczny kaganek w świat.

Zdradzę Wam też sekret: Filip uwielbia 4/4, jak gra w ¾ to umiera. Zresztą, sam Wam o tym powie w tym filmie. Tak, tak, pogadamy też o metrum w krakowiaku, nie martwcie się. Dlatego – do oglądania marsz (w metrum 2/4 lub 4/4, ale to na pewno wiecie!). Film macie poniżej, a jeszcze niżej (jestem świetna w mapowaniu przestrzeni swojego wpisu, co nie?) zostawiam Wam listę piosenek o nietypowych metrach.

Lista piosenek o nietypowych metrach 

Jakimi piosenkami zaskoczyłam panów w odcinku? Wszystkie tytuły zostawiam Wam poniżej:

  1. Mission Imposible
  2.  Adje Jano – Nigel Kennedy&Kroke
  3. Unsquare Dance – Dave Brubeck Quartet
  4. Czajkowski – Symfonia nr.6, cześć 2: Allegro con grazia
  5. Sting – I hung my Head
  6. Radiohead – Pyramid Song

A Wy czego dzisiaj słuchacie?

czy bycie artystą się opłaca

To jest ten czas – porozmawiamy o pieniądzach. Bo niby fajnie być artystą, wiecie: robić to, co się kocha, realizować szalone pomysły, uwalniać swoją kreatywność, spełniać się, tworzyć, zachwycać, ale… czy da się z tego żyć?

Kim właściwie jest artysta? 

Wyjaśnijmy sobie jedno i zróbmy to na starcie. Według mnie, artystą może być KAŻDY. Tak, to takie proste, bo całą sobą czuje, że absolutnie każdą rzecz można robić w sposób artystyczny. Zastanówcie się sami, ilu znacie wspaniałych, wrażliwych, kreatywnych ludzi, niesamowicie twórczych wewnętrznie, którzy przez jakieś społeczne szufladki mówią: ”Nieeeee, nie jestem artystą”. Też chcecie wtedy krzyczeć: “Na litość fioletowej żyrafy, jak nie jesteś?! No jak nie jesteś, jak jesteś!”. Bo ja mam taką ochotę. Wielokrotnie.

Z drugiej strony: sama znam ludzi, którzy zabili w sobie artystę. Takich, co wiecie, skończyli studia, są magistrami sztuki (takiej, śmakiej czy owakiej), ale po prostu – zamordowali tego wrażliwego, kreatywnego, twórczego siebie. I nie dlatego, że się “sprzedali” i śmieli nagle “robić sztukę za pieniądze”. 

Kim według mnie jest zatem artysta? Nie wiem. Zupełnie serio: nie wiem. Dla mnie bycie artystą, to sposób patrzenia na świat. Dlatego tyle mówię o wychowaniu przez sztukę. Dlatego też ta książka, te kursy, te produkty z wartościową muzyką Pomelody. 

Artystyczne 4 x F 

Dobra, miało być o pieniądzach, więc będzie. Bo sztuka sztuką, muzyka muzyką, pasja pasją, ale jeść coś trzeba i do ciepłej wody w kranie też każdy z nas jest mocno przywiązany. Dlatego mam dla Was kilka słów o artystycznym 4xF: finansowo, fajnie, futurystycznie i fizycznie. Tak to rozpracowaliśmy z Filipem. Tacy jesteśmy dumni:

Dla tych, co lubią konkrety, dodatkowe doprecyzowanie, o czym mówimy w filmie: 

  1. Czy warto być artystą?
  2. Czy to się opłaca? Ile hajsu się zarabia?
  3. Czy popychać w tym kierunku dzieci?
  4. Czy będzie czas dla rodziny? 
  5. Czy bycie artystą ma przyszłość?
  6. Czy męczy fizycznie?
  7. Czy naprawdę jest tak fajnie, jak mówią?

PS. Nie mogę sobie odmówić, więc jeszcze mały spoiler: tak, bycie artystą jest fajne. Nie, nie ma opcji na work-life balance. Tak, jeśli zwykły Zenek weźmie kamerę, będzie w tym dobry i kreatywny, to będzie miał spoko hajs. Oglądajcie!