Gdy na moim Instagramie, w książce czy tu na blogu mowa o wychowaniu przez sztukę, nie mam wcale na myśli biografii artystów, tytułów dzieł czy nazw prądów i kierunków. Tak samo, gdy piszę o muzyce, to najczęściej o #wychowanieprzezmuzykowanie, a nie wychowaniu przez teorię muzyki, nutki, wiedzę o kompozytorach czy formach muzycznych. 
(Może więc #wychowanieprzezsztukowanie byłoby jakimś wyjściem ;))

Wierzę – oraz wynika to z moich pedagogicznych doświadczeń – że gdy człowiek (również ten mały) czegoś doświadczy, to potem znacznie łatwiej przychodzi mu nazwanie tego i skategoryzowanie, niż gdy zrobimy to w odwrotnej kolejności. Dlatego wprowadzam swoje dzieciaki w świat w sztuki aktywnie, a w tym wpisie podsuwam kilka pozycji książkowych, które są do tego idealną pomocą. Na końcu znajdziecie też wideo, w którym opowiadam więcej i zachwycam się werbalnie!

1. Bajki dźwiękowe /HarperCollins 

Na ogół mam z „grającymi książeczkami” spory problem. To, że głośniczki w nich wbudowane są zbyt małe, żeby zapewnić jakąś dobrą jakość dźwięku jest raczej oczywiste, ale dlaczego wgrane w nie dźwięki są zazwyczaj tak złe? Nie mam pojęcia. Tutaj okazuje się, że jednak się da! Zrobić książeczkę tak, by opowieść mogła być ilustrowana zarówno dobrą skomponowaną do tego celu muzyką, jak i dobrze dobranymi efektami dźwiękowymi. I wtedy naprawdę zaczyna się dziać magia, gdy słychać, jak Alladyn pociera lampę, a poparzony wilk przy akompaniamencie energicznej, lekko komediowej muzyki ucieka z murowanego domku świnki, wykrzykując „au au auuuuuu“. W ramach serii dostępne są: Aladyn, Kot w butach, Czerwony Kapturek, Księga dżungli, Trzy małe świnki. 

2. Sing-along books czyli Książeczki do śpiewania /wyd. BarefootBooks

Myśląc o takich dedykowanych jednej piosence (ale tak, by przy tym piosenka była w świetnej aranżacji, a ilustracje wartościowe i pociągające) jakiś wybór jest, ale raczej w języku angielskim. Tu moim wieloletnim faworytem jest BarefootBooks – to już można przepaść po prostu, każda książeczka, każda piosenka i każda aranżacja są po prostu bardzo dobre! Do obczajenia na ich kanale YouTube. 

3. Książeczka do śpiewania / Pomelody

Niby każda sroczka swój ogonek chwali, ale Książeczką do śpiewania pochwalić się po prostu muszę. To w mojej ocenie absolutnie najlepszy produkt Pomelody, jaki kiedykolwiek zrobiliśmy. Ogrom wiedzy o teorii muzyki, praktyczne ćwiczenia, które przez zabawę uczą dziecko wartości rytmicznych, rozwijają poczucie rytmu czy umiejętność czystego śpiewu, a do tego przepiękne, kolorowe wydanie na kartonowych stronach – idealna pozycja zwłaszcza dla maluchów w wieku 3-6 lat. Tu wraz z Oleną mówimy więcej o tym, dlaczego Książeczka jest WOW:

Do książeczki stworzyliśmy też kompletny instruktaż wideo, w którym pokazujemy, jak wykorzystać to doskonałe narzędzie do naturalnej edukacji muzycznej. Sami zobaczcie jedną z 8 lekcji dostępnych na naszym kanale na YT oraz w naszej aplikacji (za darmo!).

4. Karty memo z dźwiękiem / Pomelody

A tu nieco inny skarb do wychowania przez sztukę: karty MEMO z dźwiękiem. Coś do zabawy i do nauki zarazem. W pudełku znajdziecie 64 karty (32 pary) z obrazami, a na nich – wizerunki różnych instrumentów. Ale! Prawdziwym smaczkiem są… dźwięki tych instrumentów, których można słuchać w aplikacji pomelody. Można szukać par jak w klasycznej grze memo, można też słuchać dźwięku i odnajdywać instrument na obrazie. Jeśli nie wiecie, jak brzmią dudy, lutnia czy fletnia pana – gorąco polecam!

5. Art Snap /Usborne

To bardzo prosta gra polegająca na wykładaniu kart z ręki i obserwacji, czy na stole znajdą się dwie takie same. Jeśli tak, gracz krzyczy „snap” i je zabiera. Koncept jest tak przyjemnie prosty, że grać można z maluchami. A skoro już gramy w nimi w karty 😉 to niechaj one będą ładne i nieoczywiste. 

6. Maluję. Zeszyt do kolorowania. Polscy malarze /BOSZ

Podobno Bach uczył się komponowania przepisując dzieła Palestriny. To jest właśnie taki zeszyt do nauki malarstwa poprzez kopiowanie wielkich malarzy, choć – rzecz jasna, wykorzystać można go dowolnie. 

7. Wytwórnik, Kropki plamy i odciski, Pokręcone kształty, Kosmos /wyd. Wytwórnia

Kreatywność i tworzenie rozłożone na czynniki pierwsze. Są to książeczki do ćwiczenia kreatywności. Nie, że jakieś tam wielkie techniki plastyczne – wystarczy ołówek/kredki/farby. A do tego (TAK!) naklejki! Nietuzinkowe. Jestem wielką fanką Agaty Królak – autorki wszystkich tych pozycji. Warto też zaznaczyć, że od czasu do czasu pojawiają się one w Biedronce. 

8. I spy An Alphabet in Art /wyd. HarperCollins

Pozycja po angielsku, albo doskonała inspiracja na wykorzystanie albumów z reprdukcjami (jeśli takowe się znajdą w domu) lub po prostu obrazów wyszukanych w internecie. Książka ta to połączenie albumu malarstwa z popularną zabawą „I spy with my little eye” – czyli mówimy o tym co zauważyliśmy posługując się np. pierwszą literą nazwy tego przedmiotu. Oczywiście wariacji jest mnóstwo – widzę coś okrągłego, coś czerwonego, coś czego jest trzy sztuki itd. W związku z tym prócz alfabetu w tej serii ukazały się także: Numbers in Art oraz Shapes in Art.

Uff, mamy to. Polecajki są naprawdę od serca, a jeśli chcecie zobaczyć, jak świecą mi się oczy, gdy o nich opowiadam, to voila – oto wideodokumenatacja:

PS. Na zdjęciu głównym jesteśmy w komplecie – w trakcie codziennego muzykowania i sesji dla ch_unity. Za aparatem niezastąpiona Marta Zgrajka. ❤

Ej, pamiętacie jak nonszalancko (i trochę w zasadzie bezmyślnie – powiedzmy sobie to szczerze) obiecałam, że stworzę pełną wersję “Fantazji” z Abecadła? OMG. Powiem Wam, że musiały minąć MIESIĄCE rozmyślań i bujania się na huśtawce pt. “Zrobię! – Nie, nie dam rady – Kurde, zrobię! – Nie, no nie ma opcji…”, żeby namierzyć uciekinierkę Wenę. Biegałam wtedy po ścieżkach Inspiracji i nawoływałam. Opowiem Wam zatem dzisiaj, jak wygląda mój inspiracyjny szlak i – czy pełna wersja “Fantazji” rzeczywiście powstała. 

Jak się reklamuje inspiracja 

Czego słucham? Co oglądam? Co pomaga mi znaleźć inspiracje? Zdziwicie się, ale lubię oglądać… piękne reklamy. Serio. Bywają zupełnie różne, ale dziś pokażę Wam 3 i zacznę – fanfary! – od reklamy pralki! Taaaa-daaaam! Ona mnie wyrywa z dołka twórczego i życiowego. Trochę patetycznie to brzmi, ale zobaczcie sami, to jest przecież magiczna opowieść o podwodnym życiu! Nie można się nie zakochać i… nie zainspirować. Ona ma MEGAKONCEPT! 

Kolejna, najulubieńsza, wszyscy w Pomelody musieli ją obejrzeć, bo kocham miłością wielką i bezgraniczną. Ogólnie uwielbiam reklamy perfum, ale ta jest… no, sami zobaczcie. Całą, pamiętajcie, by obejrzeć caluteńką (tak, wiem, ile trwa!). Ale zastanówcie się, jakie trzeba mieć jaja, żeby w ten sposób reklamować perfumy!

Ostatnia z tej serii jest tak pokopana, że nie napiszę nic więcej, tylko zostawię Wam link i powitam Was po mojej stronie lustra. Czekałam tu na Was, rozgośćcie się!

Drugi regalik: kanały, podcasty, książki

Są takie rzeczy, które są tak bardzo poryte, że otwierają mózg na jakieś niedostępne dotąd światy. Dla mnie takim totalnym umysłowym BUM jest kanał na YT oraz na Instagramie NOWNESS. Musicie to poznać, bo… no musicie. 

A dlaczego i co najbardziej oraz CO JESZCZE, to Wam już powiem w filmiku, bo przecież wszyscy jesteśmy rodzicami i wiadomo, że czasu na lekturę (nawet tego wpisu) mamy jak na lekarstwo. Oglądajcie, ale – zajrzyjcie też w tym wpisie pod film, bo tam Wam powiem, co z tą “Fantazją”!

Fa-fa-fantazja

Wiecie, co jest najlepsze w inspiracjach? To, że działają. Dlatego dziś mogę Wam też powiedzieć, że skomponowałam pełną wersję “Fantazji” i… pojawiła się ona w Pomelody Śpiewniku Polskim cz. 3 – możecie go kupić, włączyć, posłuchać “Fantazji” i pomyśleć sobie, że warto spacerować po szlakach różnorodnych inspiracji, by dogonić Wenę. Takich szalonych, kreatywnych, zaskakujących, nieprzewidywalnych i kolorowych biegów Wam właśnie życzę! 🙂

Uważam, że skrajności nie są dobre. Dlatego nie stoję ani po tej stronie, gdzie dziecięca twórczość ma być podporządkowana gustom rodzica, ani tam, gdzie z obawy przed zzewnątrzsterownością nie chwali się prac dzieci wcale. Gdy patrzę na dzieła moich synów, w większości po prostu jestem dumna – dają mi niekłamaną przyjemność estetyczną. Jak spotykam dzieło, które mi się podoba, to chwalę jego twórcę. Naturalne, co nie?

Kaganiec poprawności

Tzw. poprawność wychowawcza, w imię której niektórzy komentują wyłącznie ilość pracy, jaką dziecko włożyło, wydaje mi się skrajnością i ograniczeniem. To jawny kaganiec. Heloł, przecież taka postawa odbiera wolność spontanicznych reakcji (wowów, achów, westchnień!) i prawdziwego przeżywania sztuki. Nie o takie #wychowanieprzezsztukę walczymy, serio.

A jak nie wiecie, o jakie walczymy, to… Fotka z moją książką poniżej, a link tutaj (lokowanie produktu zakończone 😉 ).

Jak więc widzę „złoty środek”? Dla mnie to mądre, szczere i i pełne entuzjazmu pochwały. Nie suche: „O, użyłeś niebieskiej kredki” czy „Wygląda na to, że bardzo się starałeś”, ale też nie nic nie wnoszące warsztatowo: „Bardzo ładny rysunek”.

Zawsze jest coś, co można docenić. No bo jak się na ten przykład nie zachwycić, gdy dziecko, patrząc na rodzica:

…idzie w jego ślady?

Jak chwalić w praktyce?

Gdy dziecko przybiega do nas ze swoją pracą, kluczowy wydaje mi się mój entuzjazm oraz okazane zainteresowanie. Zazwyczaj wtedy maluch sam zaczyna wtedy opowiadać o swoim dziele, a ja go słucham i zwracam uwagę na szczegóły. Używam wtedy wypowiedzi:

  • Piękny efekt! czy ten element namalowałeś pastelami?
  • Jakie świetne połączenie kolorów!
  • Czy widziałeś, gdzieś taki pojazd czy jest on z Twojej wyobraźni?
  • Wspaniałe są te małe plamki – bardzo precyzyjna robota!

Staram się nie opisywać i nie dopytywać, co jest na rysunku. Zresztą, sam autor pracy często nie czuje potrzeby analizowania – to było malowanie, jest efekt, ta-dam! Nie ma konieczności klasyfikacji i oceny dzieła.

A gdy dziecko pyta wprost?

Czasem dzieci pytają wprost: „Podoba Ci się?”. Opowiadam wtedy: „Bardzo!” i szczerze wskazuję na to, co warto docenić (np. detal, wysiłek czy moje subiektywne odczucia). Brzmię wówczas np. tak:

  • Szalenie podobają mi się te kolory!
  • To połączenie było bardzo czasochłonne, ale wyszło świetnie!
  • Bardzo sprytnie namalowałeś to tło!
  • Ta uśmiechnięta postać wprawia mnie w dobry nastrój!

Pokazuję tym sposobem moje podejście do odbioru sztuki i świata w ogóle. Będąc np. w muzeum, kontempluję to, co podoba mi się w danym obrazie czy obiekcie i tak samo robię z pracą dziecka.

Ingerować czy nie?

Czy ingeruję w prace moich dzieci? Powiem Wam wprost: zdarza mi się. Zwłaszcza, jeśli dziecko wdraża mnie w swoją koncepcję. Dlatego mówię np. „Jeśli chcesz nieco ożywić ten obraz, możesz użyć jakiegoś ciepłego koloru, np. czerwonego”. Zawsze jednak na koniec odbijam piłeczkę: „A Tobie się podoba?”. Pamiętam, że przecież mówiłam o swoich odczuciach i swoich upodobaniach, a niczego nie mam zamiaru wymuszać. Nie o tym jest przecież tworzenie. Nie chodzi o moją radość, ale przede wszystkim – o radość dziecka. O, taką właśnie jak ta! 🙂

PS. Jak już docenicie i pochwalicie dzieła sztuki swoich dzieci, to… zajrzyjcie do mojego wcześniejszego wpisu i dowiedzcie się, dlaczego je wyrzucam. 😉

jak nie zabić wyobraźni dziecka

Tam, gdzie wychowanie przez sztukę, tam też piętrzące się „skutki uboczne”, czyli prace małych artystów. Często z przymrużeniem oka nazywam je „dziełami”, choć prawdę mówiąc, nie uważam, że sztuką jest coś, co powstało przypadkowo w zabawie. Czy warto przeznaczyć osobne pomieszczenie na prace naszego dziecka lub wytapetować nimi salon i jadalnię? Jak oceniać? Pytać, klaskać, wieszać na ścianie? Opowiem Wam, jak to jest u nas.

jak nie zabić wyobraźni dziecka 3

Jak się wychowuje przez sztukę

Wiem, jak się czujecie, gdy rozpromieniony maluch przybiega do Was ze swoim nowym obrazem, wydzieranką czy rzeźbą przestrzenną. Wiem, jaki dumny potrafi być z wielkiej czarnej plamy na białej kartce papieru. Wiem, że wyglądacie wtedy tak:

To zupełnie naturalne, serio. 😉 Sama w końcu na swoim Instagramie wielokrotnie pokazuję Wam artystyczne aktywności moich synów. Cieszą mnie i fascynują, niezależnie od tego, czy są wynikiem farbowanej waty rzucanej o ścianę, jak tu:

czy wynikają z odkrycia nowego zastosowania wirówki do sałaty, jak tutaj:

czy też płótnem okazuje się… jedno z dzieci, jak tu:

Zachęcając Antka, Stefka i Józka do twórczej aktywności, „dzieł sztuki” siłą rzeczy mam potrójnie dużo.

Czy je zachowuję? Tak.

Czy je wyrzucam? Tak.

Zgadza się: obie odpowiedzi są prawidłowe. Aby nie zwariować, ważny jest bowiem sam „mechanizm selekcji”.

Między koncepcją a bazgrołami

Wyjaśnijmy sobie jedno: dostrzegam ogromną różnicę między „rodzącą się sztuką” a swobodnym „bazgraniem”. Pierwsza sytuacja jest dla mnie wtedy, gdy dziecko materializuje jakąś koncepcję twórczą (np. maluje do muzyki to, o czym wg niego opowiada utwór). Druga – gdy eksploruje jakąś technikę lub po prostu ćwiczy, doskonali warsztat.

Czy daję się ponieść emocjom, wybucham zachwytem i podkreślam wysiłek twórczy, który chłopcy włożyli w swoje „dzieło”? Oczywiście – ale: tylko w przypadku sytuacji nr 1, czyli „rodzącej się sztuki”.

Co robię więc w przypadku ćwiczeń i zwykłego doskonalenia warsztatu? Nie podsycam atmosfery wyjątkowości takiej pracy. I już. To takie proste. Czasem to przecież jedynie kartka, na której testowaliśmy jakąś technikę lub uczyliśmy się, jak najdokładniej narysować okrągłą pomarańczę.

Może być więc tak, że trzy pierwsze kartki zachlapane farbą na wzór action painting nie wywołują u nikogo ani grama przywiązania, by nagle czwarta okazała się realizacją jakiejś koncepcji, co sprawia, że niełatwo będzie się z nią później rozstać. Moim zdaniem, bycie towarzyszem dziecka w doświadczaniu tworzenia jest kluczem, który otwiera nas na zrozumienie, czym ta praca (a raczej jej końcowy efekt) jest dla dziecka.

Kiedy wyrzucam, a kiedy zostawiam

W ciągu ostatnich kilku lat Antek, Stefek i Józek stworzyli jakieś milion „dzieł sztuki”. Albo dwa miliony, sama nie wiem. Niektóre z nich podobają mi się jednak szczególnie i wtedy je przechowuję, dla własnej przyjemności, dopisując z tyłu imię dziecka i datę. Ba, kilka z nich wisi nawet oprawionych, nie tylko u nas w domu, ale też w biurze Pomelody!

Widzę też, że na niektórych pracach zależy z kolei moim synom. Niezależnie od powodu – mogą je wtedy powiesić, każdy na swoim sznurku (i przypiąć klamerkami) albo włożyć do jednej małej specjalnie na to przeznaczonej szuflady.

ALE! W większości przypadków skupiamy się po prostu na radości samego tworzenia i po skończonej aktywności, zwyczajnie wyrzucamy te rzeczy. Dziecięce rysunki nie są przez nas traktowane jak świętość czy coś nietykalnego – bardziej jak pole do doświadczeń. Cały czas pamiętam jednak, że to przestrzeń, nad którą pełną kontrolę ma właśnie dziecko.

Dlaczego to ważne?

Dzięki temu, że w moim domu dziecięcych prac jest naprawdę dużo, mogę zwrócić uwagę na takie ich aspekty jak:

  • proces tworzenia
  • podejmowanie kolejnych prób
  • eksperymentowanie

Większość z nich ląduje w koszu tuż po skończeniu, dlatego jestem też w stanie dostrzec te momenty, w których czysta ekspresja przechodzi w konkretny komunikat, gdy rodzi się jakiś wcześniej sprecyzowany zamysł, który potrzebuje spotkać się z drugim człowiekiem – odbiorcą. Tego nie da się zauważyć, gdy dziecko jest przyzwyczajone, że wystarczy jego jedno pociągnięcie pędzlem, a dorośli od razu je oklaskują (oczywiście poza tym „pierwszym razem”, gdy dziecko wzięło pędzel do ręki).

Przykład idzie z góry – czy tego chcemy, czy nie – dlatego nieraz dzieci „nokautują” nas naszymi własnymi tekstami. Wielokrotnie słyszałam, jak mój najstarszy syn mówił: „Nie, muszę zacząć jeszcze raz, bo to mi kompletnie nie wyszło”, z dokładnie taką samą intonacją, z jaką mówiłam to wcześniej ja. I bardzo dobrze, bo nie każdą kreska postawiona przez nasze dziecko jest dziełem sztuki.

Kiedy uczymy się rysować konia, a wychodzi nam raczej skrzyżowanie lwa z hipopotamem, to po prostu nie jest to dobry rysunek. Bylibyśmy zdezorientowani, gdyby ktoś wszedł, rzucił okiem na te nieudane szkice i powiedział: „WOW! Wspaniały koń! No wypisz, wymaluj – koń!”. Nie róbmy więc tego naszym dzieciom. 🙂

Powiem Wam wprost, szczerze i bez ściemy: jaram się Jacobem Collierem. Totalnie. Jaram się nim, bo jestem muzykiem. Ba, nie jestem w tym sama (robi się tu wręcz tłoczno!). Dlatego opowiem Wam o tym, dlaczego muzycy jarają się Jacobem Collierem (nie muzycy też się jarają, ale to może w kolejnym wpisie 😉 ) i jak działa na mój mózg. 

Czy Jacob Collier jest przystojny?

He, he, he, nie ma to jak zapytać o oczywistą oczywistość, co? 😉  Jest przystojny, bez dwóch zdań, ale w jaraniu się Jacobem Collierem nie chodzi wyłącznie o to, jak wygląda. Być może jego przystojność jest spowodowana tym, że jest supermózgiem i ekstramuzykiem, multiinstrumentalistą i artystą. Być może to zaburza moje postrzeganie, ale postaram się to odsunąć od siebie i skupić się na rzeczach bardziej technicznych. 

Trochę o tym, jak mi wybuchł mózg 

To było tak: jestem sobie młodą dziewczyną. Na rynek, na YT wjeżdża Jacob ze swoim śpiewaniem harmonicznych rzeczy – takim, że nie mam pojęcia, gdzie tu jest “raz”, jak to jest możliwe, gdzie tu jest harmonia? Tak, że mam ochotę to momentalnie zapisać i zanalizować, a on… sobie to tak po prostu śpiewa. 

Taki, wiecie, trochę nasz Cezik, jeśli chodzi o “technologię”, ale muzycznie i harmonicznie – WOOOOOOOW. Co ciekawe jednak, jego muzyka była dla mnie szalenie trudna i niezjadliwa. Nie słuchałam jej dla przyjemności. Słuchałam jej dla intelektualnego challengu. Mózg mi parował. Teraz odkryłam go na nowo! Dlaczego, jak i co to znaczy z perspektywy bycia kompozytorem w XXI wieku, opowiem Wam w tym odcinku. 

Chodźcie, włączajcie, słuchajcie i… jarajcie się Jacobem Collierem razem ze mną! (anegdotka ze studiów też tam jest, więc pospieszcie się!) 

To co? Jaramy się już razem? 😎

Czy według mnie na YouTube’ie jest masa złej, dramatycznej i szkodliwej muzyki? Tak. Czy ona ma miliony wyświetleń i dociera do szerokiego grona? Niestety tak. Ale czy to oznacza, że na YT nie ma wartościowej muzyki? Na szczęście nie! I dziś podpowiem Wam, która to właśnie ta wartościowa i jak szukać jej podobnych.

Wartościowa, czyli…?

O tym, kiedy muzykę można nazwać wartościową, jak to wytropić, ocenić i rozpoznać pisałam w jednym z moich poprzednich artykułów: Jak odróżnić dobrą muzykę dla dzieci od złej?. Tam Was zatem odsyłam, bo rozłożyłam sprawę na czynniki pierwsze i będziecie mieć pewność, o czym właściwie rozmawiamy.

A jeśli chcecie mieć wartościową muzykę zawsze pod ręką – na płycie, w telefonie czy na pendrivie – śmiało sięgnijcie po produkty Pomelody. Każdy jest dobry, każdy jest wartościowy.

Czas na konkrety!

Zdarza mi się w moich filmach czy wpisach wskazywać na przykłady złej muzyki dziecięcej. Takiej, która nie rozwija, nie pobudza do współodczuwania i współtworzenia. Dlatego dzisiaj zabiorę Was na drugi biegun, czyli tam, gdzie muzyka dla dzieci brzmi tak, jak brzmieć powinna i daje dużo, dużo, duuuuuużo dobrego! Startujemy!

W odcinku opowiem Wam dokładnie, co, jak i dlaczego, a niżej zostawię linki do wszystkich utworów, o których będę mówić. Koniecznie je sprawdźcie!

Obiecana lista:

  1. Dieder Jeunesse

2. Barefoot Books

3. Lullabies from Around the World

4. Pomelody

5. Lutosławski Tuwim. Piosenki nie tylko dla dzieci

6. Teatr CHOREA  „Lulabajki”

Więcej niż dźwięki

Zwróćcie też uwagę, że wszystkie te polecane, wartościowe kawałki, mają również przepiękne, dopracowane i nieoczywiste animacje. To kolejny wyróżnik, za który twórcom należą się wielkie brawa, a jednocześnie – jeszcze jedna szansa, by rozwijać dziecko przez sztukę – tym razem wizualną. Korzystajcie zatem podwójnie!

Dlaczego dzieci milkną gdy dołączamy do nich w śpiewie? Dlaczego gdy tylko próbuję się dołączyć dziecko mówi do mnie: „Mamo nie śpiewaj, teraz ja śpiewam!”?

Zdarzyło się to mnie samej – 3 latek powiedział do mnie: „Mama, nie śpiewaj”. I kiedy było to w samochodzie po powrocie z przedszkola – miałam dla niego pełne zrozumienie – nie koniecznie musiał mieć ochotę w tej konkretnej chwili wysłuchiwać moich arii. Sprawa dość oczywista. Natomiast gdy sytuacja wyglądała w ten sposób, że on śpiewa (lub gra właśnie na instruemntach) a ja w podskokach się do niego przyłączam, na co on przestaje lub mówi, żebym przestała, to jej już do końca nie rozumiałam. Pytałam go wtedy dlaczego i odpowiadał, że teraz on chce śpiewać (lub grać).

Muzyka jako język

Te sytuacje po raz kolejny przywiodły mi na myśl analogię muzyki do języka. Te analogie często są trafione – bo muzyka to właśnie swego rodzaju język – szczególnie gdy mowa o dzieciach najmłodszych, które nie posługują się jeszcze językiem mówionym. A przecież z językiem jest tak, że czasem dziecko mówi nam coś i nie „życzy sobie” żeby mu przerywać, bo gdzieś w swojej wypowiedzi dąży. Innym razem oczywiście razem z dzieckiem recytujemy jakiś wiersz, albo opowiadamy historię „na przemian” – dodając na zmianę różne fakty – jednym słowem używamy języka w różny sposób.

Z muzyką może być podobnie: czasem służy nam do tego, żeby mieć poczucie wspólnoty i radości, czasem wyrażamy nią coś indywidualnego i niekoniecznie mamy ochotę, żeby nam się ktoś wtrącał. Myślę, że to dotyczy w szczególności małych dzieci, ponieważ muzyka jest ich pierwszym językiem, tym w którym czują się najpewniej i który rozumieją najlepiej – dopiero z upływem lat rolę tę przejmuje język mówiony. Oznacza to więc, że ani nie należy dziecka do niczego zmuszać, ale też nie brać tej „odmowy” do siebie – tak samo jak nie „obrazilibyśmy się” gdyby dziecko powiedziało: „nie mów! ja chcę to opowiedzieć!”. Myślę, że jest czas wspólnego muzykowania i czas indywidualnej muzycznej wypowiedzi.

Muzyka jako czysta ekspresja

Analogia do języka może jednak sugerować, że dziecko nadaje jakiś komunikat do odbiorcy i oczekuje sprzężenia zwrotnego (tzw. Feedback’u). I często tak też jest. Dlatego właśnie tak często zachęcam, by odpowiadać maluchom w języku muzyki. Gdy zobaczymy, że maluch usłyszał muzyczkę, stojąc w swoim łóżeczku przy szczebelkach, huśta się, wygina i wydaje odgłosy, odpowiedzmy mu w języku muzyki ( bo z pewnością w tym języku komunikat został nadany), podśpiewując podobnie do dziecka, zamiast wykrzykiwać: „brawo! Jak pięknie tańczysz!”.

Ale można temat ugryźć także od innej strony. Zabawa muzyczna, plastyczna i ruchowa to niemal cały świat małego dziecka. W zabawie tworzy ono swój własny intymny świat. Zatem warto zdawać sobie sprawę także z tego, że jego ekspresji mogą nie towarzyszyć żadne komunikaty ani oczekiwania. W tym ujęcia nasze „wtrącanie się” jest po prostu bez sensu, bo to tak jakby dziecko rysowało po prostu coś, co nie wymaga dookreślania na kartce, a my mu wjeżdżamy z własnym ołówek i mówimy: „ok, to tutaj dorysujemy nogi, a tu ręce”.

Pomysły na malowanie z najmłodszymi 2

Przy okazji tego rysunkowego porównania polecam książkę „Odkrywanie śladu” Arno Sterna. Do jej recenzji tu na blogu przymierzam się od zeszłego lata i jakoś czasu znaleźć nie mogę, a temat w tym czasie pogłębiłam więc świadomość tego jak jest głęboki i ważny lekko mnie przytłoczyła. Zakończę jednak ten wpis właśnie z tejże książki cytatem i pewną letnią sytuacją:

Siedzę sobie i czytam: „Dziecko nie tworzy dzieła. Bawiące się dziecko tworzy świat – własny, intymny.” W tym czasie Stefan rozsiada się na balkonowych deskach z dwoma przyniesionymi bębenkami. „Zatem to niezwykle ważne, by zdawać sobie z tego sprawę, ponieważ jego ekspresji nie towarzyszą żadne komunikaty ani oczekiwania.” – czytam dalej, a Stefan „naparza” w tle. Cóż za niezwykłe błogosławieństwo móc widzieć „to” na własne oczy i czasami w roli obserwatora pozostać.

Nudna? Trudna? Zbyt na serio? Jakie są Wasze skojarzenia z muzyką poważną? Bo tak naprawdę to muzyka poważna wcale poważna być nie musi.

Nie lubię Was przekonywać, więc proponuję byście wypróbowali sami.
Oto propozycje utworów z literatury muzyki poważnej wraz z pomysłami na aktywności w domu.

1. Poranek – (Peer Gynt) Edward Grieg

To doskonały utwór na początek dnia. Świetnie jest wysłuchać go z dzieckiem po przebudzeniu, powoli dochodząc do siebie i witając się ze światem. To nie tylko dobra okazja do obcowania z wyśmienitą muzyką, ale też sposób na to, by uświadomić sobie, że otrzymaliśmy dar kolejnego dnia, który spędzić możemy z naszym dzieckiem i mamy być za co wdzięczni!
Cała suita doskonale nadaje się do słuchania dla dzieci. Jest niezwykle bogata brzmieniowo i ma bajkowy charakter. Tytuły każdej z części są niezwykle sugestywne, ale starsze dziecko proponuję zachęcić do samodzielnego nadania im tytułów.

(Osobiście bardzo zachęcam do wprowadzenia muzyki do dziennej rutyny np.: słuchanie lub śpiewanie tego samego utworu zawsze podczas karmienia, przed drzemką w ciągu dnia czy po kąpieli)

2. Taniec kurcząt w skorupkach (Obrazki z wystawy) – Modest Musorgski

Tutaj również zachęcam do wysłuchania całego cyklu, który oryginalnie powstał w wersji fortepianowej, ale został następnie zinstrumentowany na orkiestrę symfoniczną. Dla starszych dzieci polecam odszukać w internecie obie wersje i spędzić czas na porównywaniu: najpierw wersji fortepianowej, a następnie orkiestrowej.

Zaś co do samego utworu „Taniec kurcząt w skorupkach” –  polecam, by wykorzystać go w następujący sposób: kiedy chcemy zmotywować dziecko do szybkiego działania np.: sprawnego posprzątania zabawek z dywanu, możemy puścić mu ten utwór, stawiając wyzwanie: „spróbuj zrobić to tak szybko, aby zdążyć przed końcem utworu”. W przypadku młodszych dzieci oczywiście dobrze, gdy my również weźmiemy udział w tym zadaniu.

3. Wełtawa (Moja ojczyzna) – Bedrich Smetana

Wełtawa to najbardziej znane ogniwo cyklu „Moja ojczyzna” tego czeskiego kompozytora. W bardzo ilustracyjnym utworze Smetany orkiestra poprowadzi słuchacza brzegami rzeki: od jej źródeł, aż do stolicy, tworząc wyraziste obrazy przyrody i życia mieszkańców czeskiej krainy.
Opowiedzcie o tym dziecku w formie historyjki, zanim zaprezentujecie mu utwór. Starsze dzieci zachęcie do tego, by podczas słuchania postarały się narysować krainę przez jaką przepływa rzeka.

Fabuła tego utwory wygląda mniej więcej tak:
Rodzący się ze źródełka strumyk, (ilustrują go dwa flety, potem klarnet) przeobraża się w rzekę – przedstawia ją piękny, szeroki temat ilustrujacy Wełtawę. Wysnuty on został przez kompozytora z czeskiej ludowej melodii. Kiedy Wełtawa wpływa do Czeskiego Lasu, słyszymy wesołe dźwięki myśliwskich rogów, które sygnalizują odbywające sie tam polowanie.

Następnie bory ustępują miejsca czeskim rozległym polom, wśród ktorych odbywa sie wesele. Słyszymy wówczas roztańczone i rozśpiewane wesołe melodie. Kiedy zapada noc, w blasku księżyca, docierają do słuchacza szmery fal rzeki. Ilustrują je instrumenty smyczkowe z tłumikami, arpeggia harfy, stłumione akordy rogów. Ponownie pojawia się znany już temat Wełtawy. Gwałtowne rytmy wzburzonej orkiestry odtwarzają znakomicie groźny widok Świętojańskich Wodospadów. Pokonawszy skalne przeszkody, Wełtawa wpływa szeroko i majestatycznie do Pragi. Po raz kolejny pojawia się wówczas temat Wełtawy, w pełni brzmienia już całej orkiestry.

4. Uczeń czarnoksiężnika – Paul Dukas

Uczeń czarnoksiężnika to utwór oparty na balladzie Goethego (pod tym samym tytułem). Historia ma się tak: Uczeń czarnoksiężnika pod nieobecność mistrza pragnie sprawdzić siłę swej mocy. Zaklina miotłę, aby ta nosiła wodę. Kiedy wody jest już wystarczająco, okazuje się, że uczeń zapomniał zaklęcia. W przerażeniu rozłupuje miotłę siekierą, lecz zamiast położyć kres przybywaniu wody, teraz już dwie miotły ją noszą. Dom przed zalaniem ratuje powrót czarnoksiężnika.

Tutaj polecam Wam „ekranizację” tej historii autorstwa Walta Disney’a, z Myszką Miki w roli głównej – pomysł na muzyczną alternatywę dla bajek (jeśli takowe w ogóle dziecku puszczacie). Od czasu do czasu pojawia się na YouTube, a potem niestety znika.

5. Lot trzmiela – Mikołaj Rimski – Korsakow

W przypadku tego „hitu” możliwości jest mnóstwo.
Młodszym dzieciom niesamowitą radość sprawi zabawa potocznie określana jako „samolocik”. Tym razem będzie to jednak oczywiście trzmiel! Unosząc dziecko i poruszając się z nim po całym pokoju możemy wydawać także odgłos „bzzzzz” i robić przystanki przysiadając na meblach.

Dzieci starsze samodzielnie „zamienią się” w latające owady. Możemy wykorzystać tę okazję do wykonania prostego ćwiczenia inhibicyjno – incytacyjnego i od czasu do czasu zatrzymywać muzykę, aby trzmiel mógł przysiąść na kwiatku. Muzyka ta jest niezwykle pobudzająca, dajmy więc dziecku nieco poszaleć!

6. Karnawał zwierząt – Camille Saint-Saëns

Na początek doskonała animacja, która wprowadzi Was w świat Karnawału zwierząt Saint-Saënsa jeśli go jeszcze nie znacie:

Jest to po prostu kolejny wyśmienity cykl:
Wstęp i marsz królewski lwa
Kury i koguty
Kułany (osły azjatyckie)
Żółwie
Słoń
Kangury
Akwarium
Osobistości z długimi uszami
Kukułka w głębi lasu
Ptaszarnia
Pianiści
Skamieliny
Łabędź
Finał
Każdy z utworów to niewyczerpane źródło inspiracji do zabaw w różne zwierzątka. Ja jednak gorąco polecam, by dać dziecku okazję do samodzielnego odgadnięcia jakie zwierzę przedstawiają poszczególne części. Można także w przypadku, gdy taki odpowiednik istnieje (słoń, ptaki, kangur), zestawić muzykę z wierszami Jana Brzechwy. Naprowadzajmy dziecko, dając mu różne podpowiedzi, ale sprawmy, by samo odgadło jakie zwierzę „kryje się” w utworze. W przypadku młodszych dzieci, puszczając utwór opowiadajmy bajki o zwierzątku, próbując zobrazować charakterystykę zwierzęcia np.: udając ciężki chód (- Słoń) lub wydając odgłosy „kokoko, kukuryku” (- Kury i koguty)

7. Walc kwiatów (Dziadek do orzechów) – Piotr Czajkowski

Wystarczy ten utwór, mamina apaszka, czy wstążka zawiązana na patyczku i prywatne, domowe przedstawienia gwarantowane.

W naszym domu nie ma i nie będzie telewizora. Jestem zdecydowaną zwolenniczką posiadania całkowitej kontroli nad tym, co prezentuję swojemu dziecku, nie tylko jeśli chodzi o sferę audio, ale także w obszarze wizualnym. Jedną z alternatyw dla bajek mogą być przedstawienia teatralne i baletowe. Balet Dziadek do orzechów to świetna propozycja na wprowadzenie dziecka w świat teatru.
Spróbujcie!
Całość świetnego przedstawienia baletowego.

Dajcie znać jeśli jakiś pomysł wykorzystacie!
Do następnego!

Jak odróżnić dobrą muzykę dziecięcą od złej?

Często mówię Wam, jak ważne jest budowanie bogatego środowiska muzycznego dla naszych dzieci. Ale co to właściwie znaczy? Która muzyka jest wartościowa? Jak ją znaleźć, rozpoznać i docenić? Jak nie karmić dziecka muzycznym fast-foodem? Na te pytania odpowiem właśnie dziś. Klaszczę też jak u Sami Wiecie Kogo i rozprawiam się z krasnoludkami. Chodźcie!

Wartościowa muzyka dla dzieci 

Wyjaśnijmy sobie na starcie, czym właściwie jest wartościowa muzyka. Co ją charakteryzuje? Tego szukajcie w utworach, nad którymi się zastanawiacie: 

  • różnorodność barw (różnorodne instrumentarium)
  • różnorodność stylistyczna (każdy ze stylów muzycznych to jak inny gatunek książki, rządzi się innymi prawami, a więc wnosi inną wartość)
  • różne tonacje i skale (istnieje dużo więcej sposobów organizacji dźwięków niż tylko gama wesoła i smutna!)
  • różne metra – metrum dotyczy organizacji rytmicznej (zauważcie, że króluje metrum „na dwa” (dwie czwarte) – czyli cały pop, discopolo, regge, hip-hop, drum and base itd)

Jeśli nie jesteście z tych namiętnie szukających i buszujących w jutubach, a szukacie dużej dawki dobrej, wartościowej muzyki dla dzieci, wybierzcie w ciemno Śpiewniki Pomelody. I nowiutki smaczek – Książeczkę do śpiewania – też mocno polecam. Sami się z nią rozwiniecie, gwarantuję! 

A jak ta wartościowa muzyka wygląda w praktyce? 

Opowiem Wam w filmie, bo do opowiedzenia jest naprawdę dużo. Dodatkowo, pokażę Wam różnice na doskonale znanych krasnoludkach. Więc jeśli w głowie macie najpopularniejsze “My jesteśmy krasnoludki” z YouTube’a to śmiało – zmienię Wasze życie. Ale to nie koniec, to nie jedyny film, który chcę Wam dziś pokazać, więc nie kończymy spotkania tu!

Muzyka Disneya – warto czy nie? 

Często pytacie, co myślę o Disneyu. No Wam powiem. Pokażę też, że Disney niejedno ma imię i być może odkryję przed Wami Disneya, którego jeszcze nie znacie. Szaleństwo, co? Zapraszam serdecznie. Tak, będę też mówić o “Let it go”. I jeszcze pokażę Wam Adama wykonującego wraz z orkiestą ścieżkę dźwiękową do “Jak wytresować smoka”! 

To co? Jaką wartościową muzykę puścisz dziś swojemu dziecku? 🙂

Pierwsze pytanie, które nasuwa się na myśl po przeczytaniu tytułu, to czy się w ogóle da? Przecież osobowość to coś, na co się pracuje całe życie! Połączenie temperamentu, cech charakteru i środowiska, w którym się wychowujemy… Jaki właściwie my, rodzice, mamy na to wpływ?

Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby stwierdzić, że jednak coś możemy zrobić. W końcu dom rodzinny to podstawowe środowisko dziecka, w którym się rozwija. Dorasta. To my budujemy wspólnie ten dom. Ustalamy nasze priorytety, potem panujące zasady i wszystko opieramy na naszej miłości. Ale jak to w życiu bywa, wychodzi nam raz lepiej, raz gorzej. Ale do rzeczy!

Czym jest Wielka Piątka?

To jedna z kluczowych teorii osobowości autorstwa m.in. Paula Costy oraz Roberta McCrae, która wskazuje 5 czynników, które budują naszą osobowość. Postaram się omówić każdy z czynników i jednocześnie zaproponować kilka pomysłów na muzyczne wspieranie każdej z tych cech, by zapewnić naszym dzieciom dobry start w  dorosłe życie.

1. Neurotyczność 

Samo słowo od razu włącza alert w naszej głowie. Nic dziwnego, bo raczej nikt z nas nie chciałby, by taką cechą określano nasze dziecko. Jednak przy osobowości chodzi o POZIOM neurotyzmu. Pożądany jest oczywiście niski poziom, który oznacza dokładnie tyle, co zrównoważenie emocjonalne i całkiem niezłe radzenie sobie z trudnymi emocjami, o które nie trudno w życiu, a także brak lęków.

Co muzycznie możemy zrobić, by strzałka na skali tej cechy pozostała daleko w dole?

Tak naprawdę zaczynamy od okresu prenatalnego. Unikamy hałasów, stresów, przeciążenia – absolutnie wszystkiego, co wpłynęłoby negatywnie na nasze dziecko. Zobaczcie, jest to dla nas całkiem jasne, że samopoczucie matki, warunki w jakich przebywa, jej akceptacja macierzyństwa – to wszystko odbija się w tym maleńkim człowieczku, który lada moment ma się pojawić na świecie.

Kiedy już się pojawi, to naszym zadaniem jest zapewnienie środowiska bez „zanieczyszczenia dźwiękowego”, by zapewnić spokój i poczucie bezpieczeństwa. Dlatego unikamy hałasów na tyle ile to tylko możliwe i wprowadzamy nasze rytuały, jak śpiewanie kołysanek (chyba nie ma nic bardziej magicznego dla noworodka niż śpiewający rodzice!). Warto również wspólnie słuchać ulubionej muzyki i tym sposobem wprowadzać chwilę relaksu.

A kiedy mamy już większego smyka?

Kiedy nasze dziecko zaczyna przejawiać pierwsze zainteresowanie muzyką, podryguje, podśpiewuje, mówi do nas śpiewając, zaczyna eksperymentować z dźwiękiem wyjmując garnki i grając łyżką – powinniśmy w pełni to akceptować. Mam na myśli to, że nie powinny padać z naszych ust stwierdzenia: „ No tańczyć, to ty nie umiesz”, „ Zrób to w rytmie” (częsty problem rodziców muzyków), czy „Mów do mnie normalnie. Nie wygłupiaj się”. Dla rodziców bywa to mocno męczące (wiem coś o tym choć wygląda na to, że etap perkusji z garnków mamy już za sobą), ale muzyka zbliża i pomaga budować trwałe relacje. Warto więc poświęcić trochę świętego spokoju i ciszy w ciągu dnia. Trochę 😉

2. Ekstrawersja

Tego pojęcia raczej nie trzeba tłumaczyć. Nie od dziś wiemy, że chodzą między nami ekstrawertycy, których nie sposób nie zauważyć i introwertycy, którzy nawet jak już się między ludźmi kręcą, to mniej chętnie. Ta cecha odnosi się do jakości i ilości interakcji społecznych oraz poziomu aktywności, energii, a także zdolności do doświadczania pozytywnych emocji. W dużej części zależy od temperamentu – to prawda.

ALE! Ale dzieci akceptowane i od urodzenia mające „przyzwolenie” na okazywanie emocji są po prostu śmielsze i chętniej wchodzą w nowe relacje. I znowu – aktywność muzyczna jest doskonałym narzędziem, by ten proces wpierać: wspólnie śpiewajmy, tańczmy, inspirujmy się dźwiękami (poprzez aktywności takie jak: malowanie do muzyki, wymyślanie tytułów, opowiadanie bajek do muzyki np. „Piotruś i Wilk” Prokofiewa, „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego, czy wspaniałe Bajki – grajki z naszego dzieciństwa), bawmy się w tworzenie własnych instrumentów z rzeczy dawno nam niepotrzebnych… Pamiętajmy, że kreatywność to bardzo ważna cecha. Nie łudźmy się, że szkoła dba o nią dostatecznie. Wszystko w naszych rękach! Ogranicza nas często jedynie nasza chęć i wyobraźnia.

3. Otwartość na doświadczenia

Super ważna cecha, wskazującą na tendencję do pozytywnego wartościowania doświadczeń życiowych, tolerancję na nowość i ciekawość poznawczą. Umiejętność dokonywania zmian świadczy o naszym rozwoju. Rozwój = zmiana. Jeśli nasze dziecko przez negatywne doświadczenia zamknie się na zmiany, to stanie w miejscu. Pewnie nie będzie to najszczęśliwszy czas w jego życiu, więc warto wprowadzać profilaktykę! I znów apeluję do Waszej kreatywności. Wiecie co skutecznie otwiera na nowe doświadczenia zarówno dzieci jak i rodziców? Wspólne muzykowanie! Nie tylko w święta.   

Kilka słów o śpiewie. 

Nic innego nie ma takiej wartości terapeutycznej ani profilaktycznej jak śpiew właśnie. Dlaczego?

Dlatego, że kiedy śpiewamy, w naszym organizmie zachodzi szereg zmian na lepsze. Nie da się śpiewać, mając napięte mięśnie. Śpiewamy → rozluźniamy mięśnie → do mózgu idzie informacja, że jest dobrze i bezpiecznie. Pogłębiamy oddech, zwężają się nasze źrenice i wytwarzają hormony szczęścia. Ba! Nie jest możliwym, by jednocześnie śpiewać i trwać w gniewie i negatywnym stresie (trema to już co innego, bo z reguły jest to „stres pozytywny”). Z resztą czy nie pamiętamy przecież ostatecznie, że „piosenka jest dobra na wszystko kochani!?”

4. Ugodowość 

Przez ugodowość rozumiemy umiejętność wchodzenia w dialog, zdolność empatii i ogólnie pokojowe nastawienie do ludzi. Czy zależy nam na tym? Oczywiście! Przecież bez tego ani rusz w dorosłym życiu. A jak stymulować rozwój tego aspektu w sposób przyjemny i skuteczny?

Jak już się domyślacie, wspólna gra na instrumentach uczy umiejętności współpracy. Ale mamy jeszcze wachlarz innych możliwości!

Zwłaszcza, że w wieku przedszkolnym, gdy pojawiają się pierwsze problemy w temacie kompromisów. Tu warto poćwiczyć z dzieckiem coś takiego, jak dialog muzyczny. Jeśli znamy źródło sytuacji trudnej dla dziecka (dzień w nowym przedszkolu, relacja z kolegą, wyjazd), to możemy to w prosty sposób przepracować wykorzystując instrumenty lub układając piosenkę o emocjach. Dialog to przede wszystkim odgrywanie ról, gdzie rodzic w bezpiecznej sytuacji pokazuje dziecku jak może się zachować, pyta o emocje i radzi. Natomiast dziecko może bez strachu i stresu przećwiczyć różne zachowania i przewidzieć skutki.

A starsze dzieci? Chóry, zespoły, schole, zajęcia muzyczne w grupach, tańce – w łatwy i przyjemny sposób uczą współpracy i nastawienia na wspólny cel.

5. Sumienność 

To stopień zorganizowania, wytrwałości i motywacji osoby. Praktycznie każde działanie muzyczne wspiera tę cechę. Nawet nauczenie się i zaśpiewanie nowej piosenki w całości, czy sprzątanie instrumentów po wspólnej grze to już pewien trening wytrwałości. Oczywiście, należy to dopasować do wieku. Jeśli wasze dziecko zacznie chodzić do szkoły muzycznej – to bez tej cechy ani rusz i każdy, kto przez to przechodził wie, że bez planu i zorganizowania to niemal niemożliwe. A jeśli nie? Pamiętajcie, że to rodzic jest autorytetem dla swojego dziecka i przykład własny to podstawa. Bo co w momencie, gdy dziecko chce się nauczyć tańczyć, śpiewać lub grać na instrumencie, a rodzic tylko udaje, że to akceptuje? Zamyka dziecku drzwi przy ćwiczeniu, nie pyta o wrażenia, nie chodzi na występy, kibicuje? Udawanie przed własnymi dziećmi po prostu nie przechodzi (nie tylko w tym przypadku). One mają wbudowany wykrywacz kłamstw. A każde oszukanie dziecka to utrata zaufania i krok od rodzica.

Podsumowując: akceptuj, inspiruj, działaj razem z dzieckiem!

Nie musisz wiedzieć praktycznie nic o teorii czy psychologii muzyki, której dotyczy ten post, by wykorzystać kilka pomysłów na wspieranie rozwoju swojego dziecka. Warto też spojrzeć z szerszej perspektywy. Jeśli od okresu niemowlęctwa zapewniasz swojemu dziecku poczucie bezpieczeństwa, akceptację, stałą motywację (lecz nigdy wyręczanie), wspólny czas na zabawę i wiarę, że może zdobywać góry, a rodzice będą stali za nim murem, to w okresie dojrzewania będzie miało solidne podstawy zaufania i relacji z rodzicami. A wszyscy wiemy, że wtedy w głowie dzieją się takie rzeczy, których nawet ten młody człowiek nie rozumie. Jest za to spora szansa, że wykorzysta te predyspozycje muzyczne przekazane w dzieciństwie i będzie odnajdywał część swojej tożsamości w muzyce: jej słuchaniu, tworzeniu. A to chyba całkiem dobra opcja na bezpieczne przejście przez „okres buntu”.

Autorką tekstu jest Jagoda Rusowicz – mama Mikołaja, muzykoterapeutka, instruktor rytmiki, licencjonowana nauczycielka zagranicznych programów muzycznych. Od 4 lat prowadzi z warsztaty z muzykoterapii (pracując zarówno z dziećmi jak i dorosłymi), zajęcia rodzinnego muzykowania POMELO oraz KIWI dla rodzin z dziećmi o specjalnych potrzebach.